czwartek, 24 lipca 2014




W cieniu fabryki



2. Stary plac fabryczny i okolice                    Autor: Ryszard Maliszewski


Najwcześniej powstałym, wspólnie zresztą z całą fabryką zapleczem socjalnym zakładu, było
fabryczne osiedle mieszkaniowe o nazwie „Stary plac”, dzielące się, jak to już wspominałem w Części 1 opracowania, na trzy odrębne „place”. Trudno już dzisiaj dociec, które z budynków tamże stojących powstały najwcześniej, podobno jeszcze nawet przed zbudowaniem samej fabryki, od czasów bowiem mojego dzieciństwa „fama” głosiła, że Westen wykorzystał na zaczątek Placu fabrycznego dawne koszary austriackie. Nie wiem, na ile jest to pogląd słuszny, choć byłoby to może i zupełnie możliwe. Teren ów przed wybudowaniem fabryki był bowiem zupełnie niezamieszkały, położony „pomiędzy dwiema rzeczkami” i z dala od miasta. Skoro zaś Stary plac Nr 1 tak właśnie był nazywany, a numeracja tychże trzech placów była już w dzieciństwie autora uświęcona długą tradycją – można ewentualnie przyjąć, że na Starym placu Nr 1 stały najstarsze domy tego osiedla robotniczego.

Co prawda spotykałem się również z poglądem, że tymi austriackimi koszarami były dwustronne budynki Nr 46, 48 i 51 na Nowym placu fabrycznym, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne, bo Nowy plac był przecież budowany dopiero w latach 20-tych XX wieku na miejscu wyciętego wtenczas, niestarego jeszcze lasu sosnowego (zachowany film z przedwojen-nych lat, odnaleziony w latach 70-tych XX wieku w likwidowanym wówczas archiwum, z którego pochodzą właściwie wszystkie fotografie cytowane w OSF [patrz Bibliografia] – pokazuje między innymi wycinkę tegoż lasu), chyba że koszary stały wcześniej w szczerym lesie nad rzeczką Babą, nieopodal przepływającą i tutaj gdzieś przyjmującą wody, niepłynącej w zasadzie Witeradówki, która stawała się „ponikiem” dużo wyżej, w lesie. Sprawa ta pozostanie już chyba niewyjaśniona z braku konkretnych źródeł, choć to właśnie w tym wszystkim jest najdziwniejsze, bo dotyczy czasów niezbyt dawnych.

Na Stary plac fabryczny, jak to już wyżej wspominałem wchodziło się od strony drogi do Witeradowa z dzielnicy Czarna Góra, skręcając naprzeciwko Folwarku Mroczkowskich w lewo i w dół, (na Mapie Nr 1, z Miejsca oznaczonego symbolem 8L, na Miejsce 8E), wąską drogą, wiodącą przez ogrodzony wysokim murem z kamienia wapiennego Lasek fabryczny (Miejsce 8E – patrz Mapa Nr 6), przez drewniany Most nad Kanałem i drewnianą Bramę wejściową (opisywane obiekty piszę konsekwentnie z dużej litery, jako że były to obiekty jedyne w swoim rodzaju i już nie istnieją, dla mnie więc te nazwy są nazwami własnymi).
Tutaj wchodziło się pomiędzy wspomnianymi już wyżej domami mieszkalnymi Nr 69 i 64 na
Pierwszy plac (Plac Nr 1, Miejsce 8F, Mapa Nr 7). Na rogu budynku mieszkalnego Nr 64, od zachodu, mieszkali przed wojną „seniorzy” Kulakowie (patrz fot. Nr 2 ; ich najstarszy syn Marian był żonaty z kuzynką mojego ojca, Heleną z Zielonków, córką Marianny Franciszki z Maliszewskich Zielonkowej, córki Mikołaja Maliszewskiego syna Jacka). Po wojnie mieszkanie to otrzymał ojciec autora, Władysław Maliszewski, zaś Kulakowie przeprowadzili się na Nowy plac.

Budynek Nr 64 był co prawda „jednostronny” (do mieszkań wchodziło się tutaj tylko od północy, ale okna tegoż domu wychodziły na dwie strony (na północ i na południe), z racji tego, że mieszkania tutaj były przeważnie dwu-izbowe. Obok domu ciągnęły się, jak i na wszystkich placach – ukwiecone zazwyczaj ogródki, choć poważną ich powierzchnię zajmowała także hodowla domowego ptactwa i uprawa jarzyn
Dom, o którym mowa, widnieje na zamieszczonych dalej fot. Nr 12 i 13, wszakże nie od frontu, lecz od strony Kanału i Lasku fabrycznego. Wszystkie domy były parterowe, murowane, kryte jednospadowymi dachami, pod którymi były bardzo niskie strychy).
Tutaj zamieszkiwałem z rodzicami i siostrami w okresie wcześniejszego dzieciństwa, dopóki mój ojciec nie otrzymał dużego mieszkania w nowo wybudowanym w Lasku fabrycznym bloku mieszkalnym przy byłej ulicy Partyzantów 8 (obecnie naprzeciwko Biedronki). Tzw ulica Partyzantów była uliczką, biegnącą wokół fabryki, począwszy od Północnej portierni zakładu, poprzez Nowy plac fabryczny, i ścieżką wzdłuż muru fabrycznego na Stary plac fabryczny. Dlaczego właśnie „ul. Partyzantów”, zupełnie jasne w okresie powojennym. Dlaczego „8” - nie wiem do dzisiaj. Może chodziło tu o jakąś numerację „miejsc inwentarzowych” wokół fabryki, - ale właśnie z tego chyba powodu „moje Miejsce fabryki na terenie Olkusza” nosi numer 8.

Pierwszy plac był równocześnie „pierwszą ojczyzną” autora. Mieszkanie na placu obejmowało jeden duży pokój, z dwoma oknami na południe, kuchnię z oknem na północ, mały przedpokój, wykrojony z kuchni i narożną, wąską bokówkę, pełniącą rolę prostej łazienki. Naokoło mieszkania były trzy małe ogródki, z których w skrajnym wschodnim od północy trzymano kury, północno- zachodnim uprawiano jarzyny (z tego właśnie ogródka, z okna kuchni, robione było zdjęcie Nr 2), zaś południowy był przeznaczenia „rekreacyjnego” i położony był pomiędzy budynkiem, a Kanałem Witeradówki w Lasku fabrycznym. 




1. Wejście z Lasku fabrycznego przez Most na Stary plac nr 1.
( Z lewej widoczne naroże domu nr 64 ; tutaj mieszkanie Kulaków [po wojnie
Maliszewskich] ; fot. z ok. 1938/9 r. ; Dom ten ciągnie się w prawo, na wschód. ;
źródło: z albumu rodziny Góralczyków, Paweł Barczyk OF – patrz Bibliografia)


Obok, na wschód, w tym samym budynku, w małym mieszkaniu zamieszkiwała siostra mamy autora, Alicja ze Ślęzaków Niewiarowa z matką obu, Józefą Ślęzakową (zmarłą w 1947 roku), i córką Iwoną, dopóki nie wyjechały obie w latach 50-tych do Nowej Huty. Później mieszkanie to zajmowali inni Ślęzakowie, niespokrewnieni z naszą rodziną, a więc Feliks Ślęzak z żoną i trzema synami, z których Janusz i Zbigniew byli dobrze znajomi rodzeństwu autora. Jeszcze dalej na wschód budynku Nr 64 (czyli w lewo), były może ze dwa małe mieszkania, z mieszkańców których w latach 50-tych XX wieku pamiętam tylko Sosnowskich, mieszkających tam od przedwojny (pani Sabina Sosnowska mieszkała później na Nowym placu i dalej w nowym bloku fabrycznym przy Al.1000-lecia, a jej brat, żołnierz kampanii obronnej 1939 być może zginął na wojnie ;  wspominany jest przez Bogdana Szczygła w jego znanej książce "Z całego świata tamta strona"), oraz większe mieszkanie Podolskich, słynnych z wypasania w Lasku i na górkach poza Laskiem dwu dorodnych kóz, których mleko „karmiło w tamtych latach wiele placowych dzieci”, w tym małego autora. Wnuczek „starszego” pana Podolskiego, Sławek Banyś z rodziny zamieszkałej na Czarnej Górze, był dobrym kolegą autora w dzieciństwie ; tenże w dorosłym życiu był (i jest nadal) znanym w Olkuszu członkiem zespołu muzycznego „Ilkusy”.
Obok Podolskich mieszkali chyba od przedwojny Kutowie, mało mi znana rodzina.
Po obu stronach domu Nr 64 ciągnęły się dosyć szerokie i atrakcyjne ogródki, ładnie uprawiane przez mieszkańców.

W samym rogu Placu, w lokaliku po byłej „placowej piekarni” (większa działała nadal na Starym placu Nr 3 – patrz dalej) mieszkał do śmierci niejaki „pan Jaworski”, starszy już i samotny człowiek, którego uwielbiały placowe dzieciaki, gdyż nosił dla nich zawsze przy sobie cukierki, a w czasie organizowanych przez zakład zbiorowych pikników (co dawniej było często praktykowane – patrz dalej) - „wkupywał się do towarzystwa”, zakupując na tę okazję dla dzieciarni sporo czekoladek i batoników czekoladowych (niech więc dzisiejsi wrogowie ustroju socjalistycznego zamilkną i nie powielają żałosnych kłamstw o tym, że nie było wtedy w Polsce czekolady!). 




2. Życie mieszkańców Starego placu Nr 1 przed II wojną światową
( Widok z ogródka domu nr 64 na dom nr 66 rok nieznany ; źródło : j.w. )


Po przeciwnej stronie budynku mieszkalnego Nr 64 stał nieco krótszy budynek Nr 66, który był
„jednostronny” (wejścia i okna o ekspozycji tylko południowej), w którym zamieszkiwały tylko
trzy rodziny, przed II wojną światową jacyś Niemcy (były to nieco większe mieszkania, jedno nawet dwupokojowe z kuchnią, korytarzem piwnicą i prostą łazienką), a po wojnie – inni mieszkańcy. Skrajne, zachodnie mieszkanie zajmowali Frączkowie („starszy” pan Frączek, widoczny jest na dalej zamieszczonej fotografii Nr 18), z dwiema córkami: Haliną (późniejszą Miszczykową, pielęgniarką olkuską) i Hanką). Wcześniej zamieszkiwali oni na Nowym placu fabrycznym, co wspominał Piotr Nogieć w swoim opracowaniu z 2010 roku.

Dalej na wschód, we wspominanym budynku mieszkalnym Nr 66, największe mieszkanie
zajmował mistrz Wydziału Remontowego fabryki Jan Supernak z żoną Natalią , Rosjanką z pochodzenia), a mieszkanie obok, jego siostra z mężem i córką Teresą (Curyłowie) , oraz drugą, niezamężną siostrą, Antoniną. W ich ogródku bardzo często bawiły się z koleżanką Terenią Curyło dzieci Władysława Maliszewskiego, jako że Teresa, młodsza była od Ewy Maliszewskiej tylko o niecały rok, - tyle samo starsza od Ryszarda.
Ponieważ wujek Tereni własnych dzieci nie miał, opiekował się bardzo często cudzymi, a więc siostrzenicą i jej „koleżeństwem”, z którymi stale chodził na spacery po najbliższej okolicy Olkusza, przeważnie w pola (w stronę Witeradowa i Żurady – tam teraz Osiedle Młodych) i do lasu nad Witeradówką. Wiele też fotografii dzieci Władysława Maliszewskiego było autorstwa pana Jana Supernaka, bardzo szanowanego w fabryce i na Placu, kulturalnego człowieka. W ogóle, należy podkreślić, że rodziny na Placu, podobnie zresztą jak i w całym mieście - dobierały się towarzysko według pochodzenia – miejscy z miejskimi, wywodzący się ze wsi - z wiejskimi.
Mimo więc, że cały Plac fabryczny od przedwojny zaludniali tylko „panie i panowie” (ten styl
zwracania się do siebie przyjął się tutaj za przykładem rodzin miejskich, już od czasów carskich) -
nie wszyscy „panie i panowie” byli jednej rangi, bo wyznacznikiem tej rangi na Placu było zawsze
pochodzenie i stanowisko zajmowane w fabryce.
Już od wczesnego dzieciństwa więc autor, wychowując się „w cieniu fabryki” uczył się tych
wszystkich różnic i wiedział, że w prywatnej rozmowie tylko niektórzy byli określani mianem:
„pan Supernak”, czy „pan Zawisz lub pan Barcicki”, podczas gdy inni byli tylko „Iksami”, czy „Igrekami”. Ot, życie ...
Autor dysponuje tylko trzema fotografiami Starego placu Nr 1. Wszystkie ukazują budynek mieszkalny Nr 66 (na trzeciej także i bok budynku Nr 65,).




3. Stary plac Nr 1 – dom Nr 66 (wg Mapy Nr 1 i 7) (wejście do mieszkania
Jana Supernaka [w lewo] i rodziny Curyłów [na prawo] ; - lata powojenne ;
Tadeusz Curyło ; fot. Jan Supernak ; źródło: z albumu Teresy Curyło)




4. Życie mieszkańców Starego placu Nr 1 ok. 1948 r. ; po prawej za płotem widoczny bok
budynku Nr 65 (fot. Jan Supernak ; źródło: z albumu Teresy Curyło)


Jak to ukazuje zamieszczona wyżej Mapa Nr 1 i fotografia Nr 4, na wschód od narożnika
budynku mieszkalnego Nr 66 istniała wnęka pomiędzy murami, zajęta przez mały ogródek. Czy
było z niej wejście do jakowegoś jednopokojowego mieszkanka w budynku Nr 67, stojącym już na
Placu drugim, tyłem do budynku Nr 66 – nie pamiętam, jednak jest to możliwe, bo budynek
Nr 67 zbudowany był w kształcie litery L i w jego narożu musiał być jakiś pokój, który by miał na
wspomniany ogródek okno lub drzwi, albo oba naraz.


Dalej na wschód, w budynku Nr 65 zlokalizowane były dwa chyba tylko mieszkania, w którymś z nich zamieszkiwali przed wojną rodzice matki autora, Lucyny ze Ślęzaków Maliszewskiej (a więc Augustyn i Józefa Ślęzakowie). Po wojnie mieszkali tutaj, niejaka pani Traczowa z Osieka z córką Hanką, oraz Czarnotowie, bardzo religijna rodzina, z jedną córką Teresą (późniejsza pielęgniarka olkuska) i czterema synami: Józefem (pracował na Remontowym i w zakładowej Straży pożarnej), Jerzym,  Stanisławem i Andrzejem. Wszyscy oni przeniesieni zostali do bloków przy ul. Skalskiej, po likwidacji Starego placu. Tamże gdzieś mieszkały też chyba dwie starsze panny o nazwisku Lejek (albo już na 2 Placu).

Jak już wspominałem wyżej, przez cały Pierwszy plac od zachodu ciągnął się bardzo długi,
trzeci budynek mieszkalny Nr 69, sięgający na północ aż do końca Drugiego placu (Starego placu
Nr 2). W nim za „czasów” autora zamieszkiwali od lewej: Stopowie (w jednoizbowym
mieszkaniu narożnym), Niemczykowie (pani Niemczykowa, to druga, obok Podolskich, hodowczyni kóz na Placu, które „pomieszkiwały” w drewnianych komórkach w Lasku fabrycznym, powyżej mostu – patrz fotografia Nr 13 i 15), dalej gdzieś Lataczowie (z których później olkuski lekarz Bogdan Latacz - patrz fotografia Nr 13), Ścigajowie i może jacyś inni, o których zapomniałem.
We wszystkich zresztą małych, najgorszych mieszkaniach na Starym placu lokatorzy zmieniali się
często, bo każdy prędko starał się o lepsze mieszkanie, np. na Nowym placu. Obok mieszkania Ści-
gajów pomiędzy budynkami Nr 69, 66 i 67 było przejście na Drugi plac fabryczny, na którym stała Szkoła fabryczna, a którego fotografię posiada autor tylko jedną (Plac Nr 2 – symbol na mapie 8G).
Pomiędzy budynkami w tym miejscu, jeszcze w czasach dzieciństwa autora czynna była druga, „ażurowa” brama drewniana z grubych listew, na której dzieci bardzo często lubiły się „huśtać”.

Na tymże placu drugim, pomiędzy domami mieszkalnymi, a centralnie zlokalizowaną tutaj
Szkołą było bardzo mało miejsca z obu stron, tak że przylegające do domów mieszkalnych ogródki
mogły być tylko bardzo wąskie, dlatego przeważnie rosły tutaj wąskim pasmem jedynie kwiaty ozdobne i pietruszka, a i to nie przed każdym mieszkaniem.
Na zamieszczonej niżej fotografii Nr 5 widoczne jest wschodnie skrzydło budynku mieszkalnego Nr 67, jednostronne, o ekspozycji zachodniej, zlokalizowane pomiędzy Szkołą (od lewej, poza kadrem zdjęcia), Halą produkcyjną od północy (widoczna na zdjęciu) i Magazynem blachy od wschodu ; dom dobudowany jest tylną ścianą do tylnej ściany Magazynu blachy (Nr 4), niewidocznego na zdjęciu, gdyż dach hali magazynowej był w tym miejscu niski, a jego wysokość podnosiła się w kierunku fabryki, podobnie jak dach hali obok). W tym miejscu zamieszkiwał po wojnie kolega autora i późniejszy mąż jego kuzynki Barbary Halkiewiczówny, Donat Mączka z mamą, ojcem i siostrą Jolantą (późniejsza Tyboniowa, olkuska pielęgniarka i żona olkuskiego nauczyciela liceum Włodzimierza Tybonia, który uczył mnie w LO fizyki ; mieli potem dom na Czarnej Górze).  




5. Życie mieszkańców Starego placu Nr 2 w 1939 r. (Dom Nr 67 – po wsch. str. Placu, o eksp. zach. ; w tle stara Hala „Czarne Oddziały” ; poza kadrem z lewej budynek Szkoły placowej ; autor i źródło j.w.)


Drugie skrzydło budynku Nr 67, skrzydło południowe, przylegało południową tylną ścianą
do tyłu budynku Nr 66 na Pierwszym placu i miało ekspozycję północną, z którego to powodu
zlokalizowane były tam tylko dwa chyba, niezbyt atrakcyjne mieszkania. W jednym mieszkał
w latach 50-tych XX wieku, od czasów chyba przedwojennych „starszy” pan Kaleciński, będący na emeryturze placowym dozorcą, w drugim lokatorzy często się zmieniali (mieszkała tam swego czasu pewna samotna kobieta z grubym synem Jasiem, który jako starszy i masywniejszy zaczepiał agresywnie małego autora, dopóki nie „otrzymał od Ryszarda stanowczej odprawy” sękatym kijem, po którym pozostały agresorowi dziury w nodze. Takim właśnie był autor w dzieciństwie: łagodny i spokojny na codzień – zamieniał się we „wściekłe zwierzątko” w razie czyjejś agresji. Małego i słabego chłopca nikt w dzieciństwie nie pobił, bo spotykał się z „furią w czystej postaci”. I tak powinno być zawsze ze wszystkimi agresorami. Tego samego starałem się w przyszłości uczyć swoich synów.

Po wszystkich tych „placowych” uliczkach i zakamarkach, pomiędzy domami, ogródkami i drewnianymi komórkami, od rana do wieczora, szczególnie wiosną i latem, uganiała się z wrzaskiem „placowa dzieciarnia”, często w towarzystwie koleżeństwa z Czarnej Góry. Jedynie do „placowej Szkoły” dochodziły młodsze dzieci z Nowego Placu i „ze Stacji”, ale te znikały stąd zaraz po ukończeniu lekcji. „Z miasta” i z okolicznych wiosek mało kto tutaj zaglądał, chyba że w niedzielę, w odwiedziny do krewnych. Stary plac żył swoim własnym, nieomal „zamkniętym” życiem, leniwie jednostajnym i nieco nudnym na co dzień. Toteż, przy braku telewizji i komputerów, dzieci lat 50-tych XX wieku zmuszone były zajmować się „wszystkim innym”.

Całe popołudnia więc toczyły się tutaj wyimaginowane bitwy i wojny chłopaków, którzy wrzeszcząc wniebogłosy: „hende hoh” „poddajcie się”, „padnij” itp. itd., „strzelali” do siebie z patyków (było wszak po wojnie), okładali się tymiż, udając szermierkę (czytywało się i Sienkiewicza), albo strzelali z własnoręcznie wykonanych łuków i „naparzali się” dzidami, po przeczytaniu jakiejś „indiańskiej” przygody. Niejedna kura i kogut na Placu straciły pióra na pióropusze. Ale zasada była prosta: na Placu, to były kury „placowe”, więc nikt do nich nie strzelał. Ale „poza placem”, np. „pod Witeradowem”, napotkane tam kury były „dzikie”. O święta głupoto dzieciństwa !!! Całe szczęście, że żadna kura nie straciła jednak z naszych rąk życia.

W latach późniejszych, na przełomie 50/60-tych, słynne były wojny „szczepów indiańskich” poza miastem, na dzikich „preriach” koło torów kolejowych do Bukowna. Odbywały się tam regularne bitwy „indian”, pod wodzą „Sokolego Oka” (Jurek Gregorski, późniejszy nauczyciel olkuski), z „białymi i z innymi „indianami”. To wtedy Jurek stracił oko. Głośno było o tym nawet w „Gazecie krakowskiej” (miałem wówczas 13 lat, a mój serdeczny potem kolega, Jasiu Kmiecik, o mało co nie postradał kolana w bitwie). Po tym właśnie zdarzeniu poprzenoszono różnych chłopaków do innych szkół, Janka np. do „trójki”, gdzie się zaprzyjaźniliśmy.

Poza tym, grało się w „serso”, w „palanta”, w „klasy” we „wojnę” itp. gry i zabawy, a to już często z dziewczętami. „Hitem” sezonu lat 50-tych, gdy chłopak nie miał roweru (a mało ich wtedy jeszcze było), było ganianie po Placu „z kółkiem”. Brało się najlepiej „rafkę od roweru” i prowadząc ją biegiem przy pomocy zwykłego patyka, toczyło się po wszystkich uliczkach. Do prowadzenia kółka bez rowka, np. z „fajerki”, trzeba już było mieć wygiętą z drutu prowadnicę, tzw „hamulec” (takie jakby „u” na pręcie). Większość rowerów w tych czasach, bardzo często jeszcze przedwojennych, należała do dorosłych, więc na takim męskim rowerze jeździło się „pod rurką”, z kręgosłupem wygiętym w bok. Na „damce” było już każdemu łatwiej. Dlatego też, około 1955 roku mój ojciec kupił taką „damkę”, aby mogła służyć całej rodzinie (sam jeździł najczęściej na swoim przedwojennym, francuskim motocyklu „z demobilu”). Trzeba było mieć w tamtych latach na zakup roweru „talon” przydziałowy. „Eksploatowałem” tę „damkę” intensywnie, jeżdżąc po całej okolicy. W wieku 12 lat (1959 rok) „zaliczałem na niej” i Trzebinię, Wolbrom i Bolesław, o Kluczach czy Bukownie nie wspominając. Młodzież „włóczyła się” wówczas po okolicy nałogowo i intensywnie. Ale rodzice przeważnie się o chłopaków nie bali, bo było „bezpiecznie”. Gdy jechałem np. do Trzebini, na całej trasie spotkałem może dwa, trzy samochody. O furmankach się nawet nie mówi, bo często, o ile chłop batem nie zdzielił, wjeżdżało się na górki, czepiając „fury”. Dopiero lata sześćdziesiąte przyniosły wzrost liczby rowerów, motocykli i samochodów.
Podobnie bezpiecznie jeździło się w latach 50-tych po szosach w zimie, na sankach, tym bardziej, że o odśnieżaniu dróg wtedy nikt jeszcze nie słyszał. Pięknie zjeżdżało się szosą „od Osieka” (bo była długa góra), ale i poza szosą, np „od Krzyża” (sąsiedztwo drogi chrzanowskiej). Maluchy jeździły na sankach „z pagórka” (teraz teren Oczyszczalni ścieków), albo w Lasku fabrycznym.

Niestety nigdy nie udało się autorowi zdobyć jakiejkolwiek fotografii Szkoły fabrycznej, o której
wyżej już wspomniałem. Nie jestem w stanie spisać wszystkich wspomnień ze szkołą związanych, mimo że chodziłem tutaj tylko przez cztery lata, do czasu zbudowania pod koniec lat 50-tych przy „nowej” drodze, od szosy do Witeradowa do szosy do Osieka (zalążek Al. 1000-lecia – o tym dalej) nowej Szkoły Podstawowej Nr 3. Ze szkołą fabryczną związane są dla dzieci „placowych” miłe wspomnienia, była ona bowiem dla nas „we wczesnym socjaliźmie” również pierwszym kinem.
Co jakiś czas, w ramach „ukulturalniania narodu”, a więc również w ramach krzewienia socjalistycznej propagandy – klasa szkolna stawała się często salą kinową. Trzeba było widzieć tę dzieciarnię biegającą i krzyczącą: - „kiniarz przyjechał, kiniarz przyjechał!!” - na widok operatora z kina „Orzeł”, wiozącego na bagażniku roweru aparat kinowy i rolki filmów! Potem zaczynała się gorączka przygotowań, w ramach której dzieci biegały do mam po koce, którymi zasłaniano okna klasowe i po chwili, dla młodych i starszych mieszkańców placów wyświetlano w dusznej sali przeróżne filmy krótkometrażowe: bajki rysunkowe, krótkie fabularne, komedie z gatunku „Pat i Patachon” i temu podobne. Oczywiście, lekcje wtedy były zawieszane.
W takim kinie zaczynały dzieci placowe swą filmową edukację, łyknąwszy przy okazji niemało
socjalistycznej propagandy. „Duże kino” zaczynało się dla dzieci lat 50-tych, gdy już rodzice dali
pieniądze i puścili do kina „Emalia” w Świetlicy fabrycznej na Nowym placu, czy do przedwojen-
nego także jeszcze kina „Orzeł” w mieście.




6. Budynek byłej Szkoły na Starym placu, już „w fabryce”, jako „Pralki surowe” (koniec lat 60-tych ; Fot. Jan Nosowicz ; źródło: Piotr Nogieć OSF) (komputerowo „dorysowano” na fasadzie zarys dawnego wejścia - autor)


Powyższa fotografia została wykonana przed wybudowaniem w tym miejscu nowej Hali Teflonu i Aluminium, gdy wokół byłej Szkoły nie istniały już od dawna budynki mieszkalne Nr 67 i 69. Takie ujęcie nie mogło by powstać w czasach funkcjonowania Starego placu Nr 2, a to z powodu ciasnoty panującej na tym „placu”. Budynki mieszkalne stały bowiem wokół szkoły w odległości zaledwie kilku metrów.

Szkoła „placowa” była parterowym, niewysokim, lecz szerokim nawet i długim budynkiem, przykrytym dosyć wysokim dachem. Na jej strych prowadziły przy frontowej, szczytowej ścianie, pozbawionej okien, drewniane, proste schodki z balustradą. Na strychu zaopatrzonym w jedno okienko od północnej strony i jedną żarówkę, mieszkańcy suszyli zazwyczaj pranie, na schodkach zaś lubiły „po lekcjach” przesiadywać dzieciaki, tocząc niezmiernie dla nich zajmujące rozmowy.

Pod szkołą natomiast, ciągnęły się po bokach od centralnie zlokalizowanego korytarzyka piwnice mieszkańców placu, gdzie trzymali oni zimą ziemniaki, jarzyny, kiszoną kapustę w beczkach, weki z przetworami itp. „zapasy”. W piwnicach światła elektrycznego nie było, chodziło się tam ze świeczkami, było trochę „straszno”,a poza tym rodzice pilnowali kluczy, więc dzieciaki raczej tam nie „szperały”. Niektóre piwniczki miały w murze malutkie „okienka ze skosa w górę”, na zimę zatykane zazwyczaj słomą. Strych i piwnice, to było „królestwo dorosłych”. Jesienią, „pielgrzymki gospodyń domowych” z Placu, z naczyniami pełnymi poszatkowanej kapusty (szatkownica często pożyczana była „z rąk, do rąk”), zmierzały ku szkolnym piwnicom, gdzie stały, zbyt wielkie czasem beki do kiszenia kapusty, aby je można było przenieść pełne, po czym ten specjał był udeptywany i i przyprawiany przez innych członków rodziny, już w piwnicy. Kto miał mniejszą rodzinę i mniejszą z tego powodu beczkę, miał łatwiej, bo „deptało się” kapustę w domu i przetaczało pełną beczkę. Najłatwiej było tym, którzy pod własnym mieszkaniem mieli własną piwnicę, ale za to do korytarza podchodził im smród kapusty. I tak, i tak, - niezbyt pozytywne były oba rozwiązania.
Do piwnic schodziło się z tyłu budynku, od wschodu w dół, po wyłożonym płaskimi kamieniami „upadzie”, od zachodu ograniczonym i nakrytym „ze skosa” betonowym „półdachem”, na którym również dzieci chętnie „polegiwały” w cieniu szkoły i hali w upalne dni. Był to zakamarek chętnie używany do prowadzenia „poufnych rozmów”.

„Królestwem edukacyjnym” był cały parter Szkoły. Od centralnie zlokalizowanego, podobnie jak w piwnicach, korytarzyka, za malutkim przedsionkiem, pełniącym rolę „śluzy cieplnej”, były na obie strony wejścia do dwu tylko sal lekcyjnych, w których dzieci z poszczególnych klas uczyły się „na zmiany”. Każda sala zaopatrzona była w jeden piec kaflowy (węglowy), które ogrzewały również „przez ścianę” dwie małe klitki od północy, a to „pokój nauczycielski”, używany również przez dochodzącą z Ośrodka zdrowia higienistkę jako „pokój medyczny” i „graciarnię - lamus”, używaną też do przechowywania pomocy naukowych (map, globusa itp.). Okna szkoły od każdej strony były okratowane, dwuskrzydłowe, zaopatrzone od góry w uchylne lufciki. Podłogi wszędzie tutaj były drewniane, z desek (jak i na całym Placu). O ile jednak gospodynie domowe na Placu szorowały zazwyczaj podłogi w kuchniach „na biało”, zaś w pokojach deski lakierowano na brązowo, o tyle podłogi w Szkole bezwarunkowo pokrywane były tzw „pyłochłonem”, dosyć śmierdzącą, czarną mazią, która brudziła bose czasem w lecie stopy dzieci, dłonie, ubranie. Do dzisiaj nie potrafię odgadnąć, co to była za substancja, „trująca placowe dzieci”.
W klasach stały proste, starego typu (pulpit związany z siedziskiem) ławki, przeważnie czarno malowane, w pulpitach były dziury na kałamarze, uzupełniane przez dyżurnych atramentem z wielkich butli. Do kompletu czarna tablica, kreda, gąbka, ot jak to w szkole. Raczej było tu smutno, ale kto szkołę lubił, nie odczuwał tego. Jednak trzeba było „być zawsze grzecznym”, bo na porządku dziennym były tu zawsze kary cielesne: „łapy”, targanie za uszy, ciągnięcie za włosy, „strzał w glacę”, i najbardziej może dotkliwa „pokładanka”, czyli bicie po pupie rózgą lub linijką. Dla „weteranów łobuzerki” jednak, zahartowanych „przy ojcowskim pasku” w domu, nawet i taka kara była do wytrzymania.


Specjalistą od „łap” był np. pan Lechowski, nauczyciel, który dołączył do grona nauczycielskiego dwu nauczycielek w 1956 chyba roku. Tenże, mieszkając „na Stacji” (czyli koło dworca po drugiej stronie kolei), w drodze do Szkoły zaczajał się za wagonami, upatrując uczniów, którzy tak jak on, chodzili przez tory (naokoło, przez Nowy plac, lub przez przejście pod torami w okolicy dzisiejszego pieszego wiaduktu na Czarnej Górze, było bowiem zbyt daleko). Delikwenci następnie w szkole „brali łapy wymierzane linijką”. „Ostra dla niegrzecznych uczniów” była także i pani Kassykowa, ale może i nie dla wszystkich, za to pani Kurachowa - nieco „łagodniejsza”. Zawsze trochę się liczyło to, z jakiej rodziny był uczeń. Nie mogę „operować” tu nazwiskami delikwentów, ale nigdy nie zapomnę, jak wielkie dłonie nauczycielki spadające na wątłe ramiona szczupłego chłopca z Nowego placu „wytłukiwały mu na nich rytm” do grzmiącego nad jego głowiną krzyku: „Po coś ty przyszedł do drugiej klasy ??!!” Innym razem, inny dziewięcioletni chłopiec był ze złością szarpany, potrząsany i uderzany głową o tablicę.
Na „porządku dziennym było także karne pozostawanie po lekcjach w „kanciapie na zapleczu”, tzw „koza”. Prości rodzice byli przyzwyczajeni do takiego traktowania ich dzieci, bo „tak przecież było w szkole od zawsze”. Po wywiadówkach, nie takie „dantejskie sceny” odbywały się przecież w niektórych domach.
Ja, będąc wtedy dosyć „układnym” uczniem nie miałem takich kłopotów, ale niektórzy inni ??
Raz jeden tylko, gdy „niechcący wpadłem” rowerem na ścieżce placowej na młodszą uczennicę i rozdarłem jej płaszcz, po przyznaniu się do tego czynu, zostałem zrugany przez nauczycielkę, która natychmiast wysłała mnie z tymże ubrankiem do mojej mamy, aby rozdarcie zaszyła (nowe ubrania dla dzieci w tamtych czasach nie tak łatwo było kupić i często szyło się je z materiału, po ubraniach dorosłych, co widać np. na fotografii Nr 15).

Bardzo prymitywne były na Placu lekcje WF. Z powodu ciasnoty obok szkoły, nie dało się tu grać w piłkę. Na zewnątrz zaś nas nie prowadzano. Trochę się biegało dookoła szkoły, trochę klasycznej „gimnastyki” w salach lekcyjnych, lub ulubiona „zabawa” pani Kassykowej w klasie lub na ciasnym korytarzu. Dzieci, ustawione w dwa rzędy naprzeciwko siebie, na znak nauczycielki, od jednego końca, parami przebiegały „krakowiakiem” przez środek całego szpaleru, na drugi koniec, gdy wszyscy uczniowie śpiewali chórem infantylną piosenkę: „Chodź kureczko tańcować, będzie ci muzyczka grać, chodź, chodź, - nie mogę, bom jest chora na nogę”... Doprawdy, żenujące to było i bardzo tej „zabawy” nie lubiłem, ale dzieci przynajmniej zażywały trochę ruchu. Przypominam sobie, że chłopcy bardzo wstydzili się tańczyć z dziewczynkami, ale jeszcze bardziej chyba, gdy któremuś „do pary” przypadł drugi chłopak. To był „obciach”! Przypuszczam, że od tego właśnie czasu znienawidziłem taniec serdecznie i nawet w dorosłości tańczyłem bardzo niechętnie, zawsze bowiem przypominała mi się ta „kureczka”. W ramach „opieki medycznej” tamtych czasów, kilka razy w roku dochodziła do Szkoły wyznaczona spośród pielęgniarek olkuskich higienistka, sprawdzająca dzieciom głowy (walka z wszawicą), czasem także lekarz, pobieżnie badający stan ich zdrowia. W razie choroby prowadzało się dzieci do Przychodni lekarskiej na Czarnej Górze, lub do Ambulatorium na Nowy Plac fabryczny.

Wydaje mi się, że w początkowych latach 30-tych przed wojną, Szkoła placowa kształciła tylko dzieci klas pierwszej i drugiej, bo moja mama w wieku 10 lat chodziła już do żeńskiej Szkoły Powszechnej przy ul. Górniczej. Pod koniec tego dziesięciolecia, już trzy początkowe klasy tutaj uczęszczały, dalej zaś kontynuowały edukację w Szkole Powszechnej Nr 1, której Szkoła placowa zawsze podlegała. Gdy ja do tejże Szkoły od 1954 roku uczęszczałem, chyba w związku z budową przy nowej drodze w lesie, później Al. Tysiąclecia - nowej szkoły Nr 3, którą ukończono dopiero latem 1958 roku, zmuszony byłem chodzić do starej szkoły, również i w klasie czwartej. Dopiero piątą klasę rozpocząłem we wrześniu 1958 roku w nowym budynku.


Oprócz „kina w Szkole”, w ramach „ukulturalniania narodu” działała także we wszystkich domach Starego i Nowego placu sieć radiowęzła fabrycznego, dostarczającego bezpłatnie audycje radiowe i informacyjne za pośrednictwem systemu darmowych głośników, które można było co prawda włączać i wyłączać, ale nie dało się samodzielnie wybierać programu. Ale cóż chcieć, jeżeli mało kto miał w domu przedwojenne jeszcze radio, radia po wojnie (np typu „Pionier”) kupowało się tylko na talony, rozdzielane przez „władzę” (u nas w domu w 1954 roku), a pierwszy telewizor rodzina Władysława Maliszewskiego mogła sobie kupić dopiero po przeprowadzce do nowego bloku, w roku 1958.

Jak to już wyżej wspominano, od zachodu Drugi plac ograniczony był dalszym ciągiem budynku
mieszkalnego Nr 69, przylegającym tylną ścianą do tylnej ściany budynku Nr 71 na Starym placu Nr 3 (Trzecim placu – symbol 8H), pomiędzy północnymi końcami których to budynków, a murowanymi Halami fabrycznymi od północy (dalszym ciągiem tych samych hal, co na fotografiach Nr 5, 6 i 7 ) było tylko wąskie przejście na Trzeci plac. W tym ciągu mieszkań o ekspozycji wschodniej, licząc od Ścigajów, zamieszkiwali w zupełnie przyzwoitym mieszkaniu dwupokojowym z kuchnią, przed wojną chyba niemieccy Geisnerowie (z których przyjaciel Bogdana Szczygła Bernek), a kto obok, nie wiem. Szczygłowie (z nich znany powojenny lekarz, podróżnik i pisarz Bogdan Szczygieł, autor cytowanej tutaj kilkakrotnie książki „Z całego świata tamta strona”, niezmiernie sugestywnie przedstawiający w niej wspomnienia swego przedwojen-nego, dziecięcego życia na Starym placu) – mieszkali co prawda na Czarnej Górze, ale Bogdana babcia - na Pierwszym placu (być może przed Supernakami). Bogdan Szczygieł wspomina:

„Do fabryki przylegały kolonie mieszkalne. Stary i Nowy Plac. Nowy to była Piła. Tak się nazywał. Stary – to nasza ojczyzna. Dzielił się na trzy osiedla. Mówiliśmy: pierwszy, drugi i trzeci plac. Babusia mieszkała na pierwszym, Bernek na drugim, obok szkoły. Na trzecim, gdzie było najwięcej miejsca między domami i ogródkami, grało się w „nogę” i palanta (...)”[7]

Po wojnie we wspomnianych dwu mieszkaniach Drugiego placu mieszkali inż. Kazimierz Zawisz z rodziną z lewej, a po drugiej stronie wejścia Leśniakowie. Obie te rodziny były dobrze znajome autorowi. Kazimierz Zawisz miał dwoje dzieci: starszego Zygmunta, który w dorosłym życiu także pracował w fabryce w Dziale Głównego Energetyka, w czasie, gdy był tutaj jeszcze zastępcą Władysław Maliszewski (ojciec autora) i młodszą Małgorzatę, z którą mały Ryszard lubił się bawić w dzieciństwie.

Natomiast u starszej pani Leśniakowej zamieszkiwał w dzieciństwie jej wnuczek Ryszard Cibor,
serdeczny przyjaciel autora w czasach szkoły podstawowej, z którym autor bawił się na placu,
siedział w jednej ławce w szkole, biegał na wycieczki po całej okolicy, i w ogóle wszystko robili razem jak „papużki-nierozłączki, dopóki czas ich nie rozdzielił, gdyż po ukończeniu podstawówki, Rysiek Cibor został zabrany przez rodziców z Olkusza, do Piekar Śląskich, a w końcu do Kielc. Później chłopaki także jeszcze się trochę przyjaźnili, ale w końcu każdy poszedł własną drogą. Po ukończeniu studiów z dziedziny psychologii Ryszard Cibor „zrobił” karierę naukową i jest obecnie doktorem Psychologii Pracy, prowadzącym pracę naukową na Śląsku i publikującym wiele prac naukowych z tej dziedziny. Zarówno Kazimierz Zawisz, (po śmierci żony jeszcze żyjący na Placu Nr 2, choć już chory), jak i pani Leśniakowa, po likwidacji Starego placu otrzymali mieszkania w nowym bloku przy ul. Króla K.Wielkiego (wtenczas 1 Maja). Tamże nadal mieszkał w mieszkaniu po babci Marek Cibor, młodszy brat Ryszarda Cibora, będący przez długie lata elektrykiem w Fabryce Naczyń Emaliowanych.

Dalej jeszcze, na północnym skraju budynku mieszkalnego Nr 69, w niezbyt dużym mieszkaniu
z drewnianym ganeczkiem, zamieszkiwała po wojnie rodzina innych Curyłów, a więc dwie, czy
trzy starsze siostry Curyłówny i ich brat, który gdy się ożenił i zbudował dom na Dodatkach Wi-
teradowskich, zabrał siostry do siebie. Jedna z nich pracowała dawniej w biurze PSS-u, w czasach gdy pracowała tutaj siostra autora kroniki, Elżbieta z Maliszewskich Lisowska.
Na tym zasadniczo zakończyć by można omówienie Starego drugiego placu fabrycznego.

Do Placu trzeciego, jak to już wyżej wspominałem dojść można było dwiema drogami : wspomnianym przejściem od Placu drugiego i wąziutką uliczką od strony Kanału i ścieżki „do miasta”, wiodącej wzdłuż budynku mieszkalnego Nr 70 „nad Kanałem”, poniżej Mostu, Czarnej Góry, ulicy Kolejowej i „górek” koło Kanału, z których maluchy placowe zjeżdżały zimą na sankach. Tamże później w latach 60-tych XX wieku zbudowano fabryczny Basen kąpielowy, przeciwpożarowy (na „górkach” - patrz dalej).

Na Trzecim placu fabrycznym, pomimo dosyć szerokich ogródków było najwięcej miejsca do gry
w piłkę, w „klipę”, w „wojnę” i tak dalej, tym bardziej, że zamieszkiwali tam jacyś tacy ludzie,
którzy dzieciaków za bardzo nie przeganiali. Wspomina o tym nawet Bogdan Szczygieł w swojej
książce (patrz wyżej).
Trzeci plac, przylegający od północy do muru Hal fabrycznych (patrz wyżej), od wschodu
ograniczony był budynkiem mieszkalnym Nr 71 o ekspozycji zachodniej, przylegającym tylną
ścianą do budynku Nr 69 na Drugim i Pierwszym placu. Tutaj niezbyt dokładnie pamięta autor
kto gdzie zamieszkiwał, ale wydaje się, że od lewej mieszkali Barciccy (starszy pan Barcicki pracował „na Kolei”, a jego córka w „kantorku” Magazynu fabryki) Barciccy mieli też syna Zenona. Dalej w prawo mieszkali Mączkowie (Wincenty Mączka, fabryczny „artysta”, pracujący w Prototypowni, z córkami: Lilianą i Ewą), i starsza pani Mączkowa z wnuczką Małgorzatą (koleżanką szkolną autora kroniki).


Dalej, w tymże samym budynku, w kierunku wyjścia na Kanał było kilka małych mieszkań,
w których mieszkali jeszcze chyba: Kocjanowie, Helena Cader (późniejsza Indykowa) i pani
Trzcionkowska, babcia szkolnej koleżanki siostry autora Ewy Maliszewskiej – Marii Tondosówny,
z rodziny zamieszkałej na Czarnej Górze (późniejszej Kołodziejczykowej).
Jak do tej pory, autor dysponuje tylko jedną fotografią z Trzeciego placu (na mapie symb.8H), ukazującą właśnie lewy,północny narożnik domu Nr 71, z czasów bezpośrednio powojennych.




7. Trzeci plac, naroże wschodniego budynku Nr 71 (o ekspozycji zachodniej ; za dachami
widoczny zachodni Komin fabryczny ; lata powojenne ; źródło: z albumu rodziny Góralczyków ; Paweł Barczyk OF)

W długim natomiast budynku mieszkalnym Nr 70 „nad Kanałem” zamieszkiwało także sporo
rodzin, w małych i większych mieszkaniach. Wyliczając od lewej (wejścia do tych mieszkań były od północy, ale okna z pokojów wychodziły na południe), byli to: na wschodnim narożu Głowaccy
(z nich kuzynka autora Iza, późniejsza Artynowska, której matka w jakiś tam sposób pochodziła
z Halkiewiczów), Gocowie (z nich mój były szkolny kolega, Wojciech Goc, jego brat Paweł, - dalecy moi kuzyni, oraz najmłodszy z nich Marek Gotz – jego syn Artur, jest początkującym aktorem XXI wieku), którzy prędko przeprowadzili się na Czarną Górę i może inni, lokalizacji mieszkań których autor nie bardzo już pamięta.

W środku mniej więcej tego budynku, dosyć duże mieszkanie z przedpokojem i łazienką zajmowali Buchalikowie, a więc kolega szkolny ojca autora jeszcze sprzed wojny, Władysław Buchalik z żoną i trzema córkami: Jadwigą (koleżanką szkolną siostry autora Elżbiety z Maliszewskich Lisowskiej), Martą (koleżanką szkolną autora) i Urszulą (koleżanką szkolną późniejszej żony autora). Dalej jeszcze mieszkali Cebowie (z nich Zdzisław Cebo, znajomy autora do dziś, choć rzadko spotykany), oraz Góralczykowie („senior” Góralczyk był przed wojną ogrodnikiem fabrycznym u Westena – patrz fotografie Nr 9 i 16-18), oraz na końcu chyba Kramarczukowie (z nich znakomicie mi znany kierowca zakładowy, Włodzimierz Kramarczuk – patrz fotografia z Części 3 opracowania, „Nowy plac fabryczny” - i jego siostra Barbara, koleżanka szkolna Ryszarda – fot. Nr 15).

Na samym końcu Trzeciego placu, gdzie nawet i po wojnie istniała jeszcze drewniana brama
na „czwarty plac” (patrz wyżej), do zachodniego końca budynku Nr 70 przystawiony był poprzecz-
nie krótki budynek Nr 72, mający chyba od strony Trzeciego placu w rogu jakieś małe mieszkanie (może tam właśnie mieszkali Kramarczukowie), a od strony „czwartego placu”, w zasadzie nie wyróżnianego, choć istniejącego – dosyć duże mieszkanie Emila Banysia, słynnego niegdyś olkuskiego piłkarza, byłego powojennego kierownika Działu Inwestycji i kierownika Zaopatrzenia Inwestycyjnego w czasach, gdy pracował tutaj po raz drugi autor (lata 1973 – 1976). Emil Banyś miał trzech synów: Zdzisława, Ryszarda i Wiesława, jednak żaden z nich nie był bliższym kolegą autora, z racji różnic wiekowych. Najmłodszy z nich, prof. Wiesław Banyś, jest od roku 2008 Rektorem Uniwersytetu Śląskiego.
Po drugiej stronie „czwartego placu”, w głębi, na małym placyku pomiędzy murami Hal fabrycznych (patrz Mapy Nr 1 i 7), istniała swoista „mała plaża” składająca się z bardzo miałkiego, białego piaseczku, wysypującego się tutaj z otworu w murze fabrycznym, po piaskowaniu jakichś elementów blaszanych, nie podlegających w toku produkcji procesowi trawienia kwasem. Tutaj bawiły się często placowe maluchy w tej zaimprowizowanej piaskownicy, choć przecież gdzie indziej, w Lasku i w Kanale piasku było także dosyć.
Ze Starego placu Nr 3 wychodziło się na ścieżkę, wiodącą obok Kanału „do miasta”, gdzie otoczone kamiennym murem stały wspominane już wyżej „Domy dyrektorskie”.



8. i 8B. „Domy dyrektorskie” na peryferiach Starego placu (lata 50-te i 60-te ; źródło: z albumu   Stanisława Wardęgi ; oraz Piotr Nogieć OSF II)
 


W drugą stronę od tej bramy, czyli w lewo, powracało się do Lasku fabrycznego i dalej, na Czarną Górę, do Witeradowa i na Nowy plac fabryczny. Tzw. „Lasek fabryczny”, to nie był jakiś tam sobie, „byle jaki lasek”. To był „nasz Lasek”! A w nim najważniejszy był „nasz Kanał”! 




9. Dróżka wzdłuż domu Nr 70 i płytki Kanał Witeradówki po zachodniej stronie
zewnętrznej Lasku (od lewej: połudn. ściana budynku Nr 70, Kanał, „górki” ;
w głębi mur, za nim Lasek ; stojące osoby zasłaniają drewniany Most ;
fotografia przedwojenna ; źródło: z albumu rodziny Góralczyków ;
Paweł Barczyk OF)

O tymże właśnie terenie, czyli Lasku fabrycznym pisał Bogdan Szczygieł :

„Właściciel fabryki myślał widocznie o jej rozbudowie w przyszłości, zakupił bowiem duży kawał
lasu przylegającego do placów i fabryki i ogrodził go wysokim murem. To był las fabryczny.
Dżungla, tajga i puszcza naszego dzieciństwa. Ileż przygód niezapomnianych, nieporównywalnych z żadnymi innymi, przeżytymi później w dalekich światach, przeżył każdy z nas w fabrycznym lesie !
Za murem też był las. Duży, ciągnący się przez Pakuskę pod Osiek, obchodził bokiem Witeradów
i łączył się z wielkim kompleksem goreńskich lasów. Za kratami – to było właśnie za murem, w
dużym lesie. Kraty bowiem, potężne żelazne kraty, zamykały w murze wylot kanału. Tego kanału,
w którym leżeliśmy, gryząc cierpkie ziarna słonecznika, w lipcowe popołudnie trzydziestego dzie-
wiątego roku.
Kanał szeroki na jakieś pięć metrów, głęboki na wysokiego chłopa, z umocnionymi kamieniami ścianami, służył nam świetnie do gry w piłkę. Lecz wykopany był bynajmniej nie z myślą, by stać
się jordanowskim ogródkiem dla nas, placowych dzieciaków.
Gdzieś daleko za Orzechową Górą, w lesie koło Kosmolowa wypływała Baba. Ta sama, o której
mówiono, że wspólnie z drugą babą – Królową Boną – okradła Polskę. Z małych, skrytych w ka-
czeńcach i niezapominajkach źródełek z tamtej strony wsi, wypływała Witeradówka. Ta przynaj-
mniej, choć leniwie i niechętnie, poruszała jednak wielkie koło witeradowskiego młyna, nim
niecały kilometr dalej, już niedaleko fabryki, ginęła wśród piasku. [8]( ... )





10. Koło młyna Szczygłów w Witeradowie – lata 60-te i 70-te XX wieku (źródło: arch. autora, oraz fragment fotografii z OSF – z arch. Włodzimierza Barana)


” I dalej :
„Baba natomiast sączyła się leniwą stróżką , coraz węższą, coraz mizerniejszą, opływała bokiem
Orzechówkę i choć żaden młyn nie zatrzymywał jej po drodze, gubiła się w piaskach Pakuski. Ale
z drugiej strony miasta, 3-4 kilometry dalej, wypływały liczne, maleńkie wstążki wody, łączyły się
w szersze, rozlewały płytko w wiklinowych chaszczach i płynęły dalej w kierunku Bukowna.
Tak było zazwyczaj. Lecz od czasu do czasu, podobno raz na siedem lat, Baba i Witeradówka
stawały dęba – wylewały. Wówczas cały las od Witeradowa wyglądał jak poleskie uroczyska, a woda waliła kanałem wzburzona, bulgotliwa. Wdzierała się na place, zalewała mieszkania, zagra-
żała fabryce. Z drugiej strony Baba atakowała stację, zalewała, podmywała torowiska, wdzierała
się do fabryki, rozlewała się szeroko na piaskach pod Czarną Górą, zatapiała ogródki. Kanał był
wykopany na to, by wody, zwłaszcza Witeradówki spływały, nie wyrządzając fabryce szkód.
Przez kanał było blisko. Tyle, że trzeba się było przeciskać między żelaznymi prętami.[9] ( ... )”

Wszystkie te opisywane przez Bogdana Szczygła z czasów przedwojennych, a pamiętane przez autora niniejszego opracowania z lat 50-tych i 60-tych XX wieku miejsca odnaleźć tu można
w opisach i wyjaśnieniach, dołączonych do dwu bardzo dokładnych map : mojej mapy „powestenowskiej” z lat od 1963 roku (Nr 1 - patrz wyżej) i bardziej szczegółowych map, również mojego autorstwa, Nr 2-8.
Dzięki nim, być może czytelnik niniejszej pracy będzie w stanie wyobrazić sobie lokalizację opisywanych obiektów, po większej części już niestety nie istniejących (patrz dalej), na miejscu których stanęły potem inne, niektóre także już nieistniejące, choć „młodsze” obiekty.

Jak to więc pokazują zamieszczone tutaj, moje mapy, Kanał odpływowy Witeradówki
przebiegał mniej więcej ze wschodu (z byłego „dużego” lasu), przez wspomniane kraty we wschodnim murze Lasku (8E), wzdłuż betonowego muru fabrycznego Ogrodu zewnętrznego (8C), w którym to miejscu był on najgłębszy i wymurowany z kamienia (dno Kanału było tu częściowo tylko utwardzone, lecz zarośnięte trawą, dzięki czemu miejsce to doskonale nadawało się do zabawy, np. do gry w piłkę). W tym właśnie miejscu ponad Kanałem przebiegał betonowy most, prowadzący do żelaznej bramy Ogrodu zewnętrznego. 




11. Widok Kanału w Lasku w najgłębszym miejscu ; widoczny mur Ogrodu
zewnętrznego fabryki (ujęcie wykonane „od betonowego mostu”, w kierunku
zachodnim ; fotografia przedwojenna ; źródło: z albumu rodziny Góralczyków ;
Paweł Barczyk OF, cytowana także przez Karola Filarskiego - "Cofajka")



Dalej Kanał przebiegał po odkrytym terenie, pomiędzy budynkiem mieszkalnym Nr 64
(po jego południowej stronie), a Laskiem, mijając narożnik muru Ogrodu zewnętrznego, za którym
to narożnikiem, po stronie fabryki zlokalizowana była Obrotnica kolejowa na styku dwu torów :
tego od bocznicy kolejowej i tego, prowadzącego do Magazynu blachy.




12. Narożnik muru fabrycznego, za którym zlokalizowana była Obrotnica na torach ;
Za szyją stojącej dziewczyny widać dach Szkoły „placowej”; obok głowy chłopca budynek
dworca ; Dalej Kanał biegł na zachód (w lewo zdjęcia) w stronę drewnianego Mostu, wzdłuż
budynku mieszkalnego Nr 64 (patrz fotografia Nr 13) ; Po lewej stronie za murem jest
widoczny bok i front Magazynu blachy, a w prawo od niego, również z żelaznym oknem
w ścianie szczytowej – bok Hali fabrycznej ze zdjęcia Nr 5 ; Jeszcze dalej na zachód
Kanał biegł poza drewnianym Mostem wzdłuż budynku Nr 70, jak to ukazuje
fotografia Nr 9 (fotografia przedwojenna ; źródło: j.w.)

Następna fotografia, obejmująca widok z Lasku, w stronę budynku mieszkalnego Nr 64, na lewym (zachodnim) końcu którego mieszkał wtedy autor z rodzicami, ukazuje miejsce z tej samej górki, ale bardziej na zachód.




13. Fragment Lasku fabrycznego powyżej Kanału w 1950 roku ; widoczny budynek Nr 64
od południa, na wysokości mieszkania Podolskich ; Kanał, w tym miejscu nieobmurowany,
pomiędzy krzewami, a płotem ogródków ; stoi mały, 3-letni autor, z prawej jego ojciec
Władysław Maliszewski i sąsiad – młody Bogdan Latacz (źródło: archiwum autora)

Jeszcze dalej na zachód, obok ścieżki wzdłuż domu Nr 70, Kanał stawał się coraz płytszy i szerszy, co znakomicie uwidacznia zamieszczona wyżej fotografia Nr 9.

Nastrój i klimat „tamtych lat i miejsc” oddaje znakomicie Bogdan Szczygieł :
„Słoneczniki mrugały do nas zza niskiego ogrodzenia. Były wysokie, smukłe, dorodne. Wyższe,
dużo wyższe od każdego z nas. Łodygi miały mocne, zielone, soczyste, jeszcze nie zaczynały
schnąć. Było ich dużo. Tryskając latem i słońcem gięły się lekko na wietrze. Robiło to wrażenie,
że znudzone, wymęczone natarczywymi pieszczotami niezmordowanych pszczół, starają się od nich wykręcić. Zieleń, złoto i pąs – bajecznie kolorowy żywopłot małego ogródka mojej babusi.
( ... ) Leżeliśmy potem w kanale sami. Reszta rozleciała się gdzieś po ostatniej partii „walki naro-
dów”, czyli „dwu ogni”. Przegnane uprzednio kozy pani Niemczykowej wróciły znowu i nieopodal obrabiały mlecze. Obserwowałem jak zbliżają się ostrożnie do płotków, skąd, przez szpary między balaskami, wychylała się nieostrożnie zielona nać marchwi i apetyczne buraczane liście. Zza fabrycznego muru dolatywały nawoływania furmanów, przetaczających na obrotnicy wagony.
( ... ) Fabrycznych woźniców, z których każdy powoził parą ogromnych belgijskich koni, znaliśmy
dobrze. Od stacji kolejowej prowadziła do fabryki bocznica. Załadowane blachą, lub w drugą
stronę pakietami gotowych naczyń wagony, ciągnęły po szynach fabryczne konie. Czasem, gdy na plac przywozili drzewo lub węgiel, pozwalali nam się uczepić z tyłu i przewieźć kawałek. Bywało,
że aż do stojącego już za murem, okalającym fabryczny las, kończącego swój żywot – dworku
Mroczkowskich. To była radość. ( … )
( ... ) - Słyszałeś ? Podobno w lesie za kratami są Cyganie.[10] ( ... )”

Cały Lasek fabryczny, jak już wspominałem, otoczony był wysokim murem
z kamienia wapiennego, murowanym na wapiennej zaprawie, ze skośnym zwieńczeniem z betonu,
na którym co kawałek sterczały zagięte wsporniki żelazne z przeciągniętymi nad murem drutami
kolczastymi. Bardzo szybko zresztą po wojnie, ten kruszejący już nieco miejscami mur „padał
ofiarą lenistwa” mieszkańców Starego placu, którym nie bardzo chciało się biegać, z Placu na
Czarną Górę naokoło, ścieżką do dworku Mroczkowskich i stąd dopiero dalej, - wskutek czego
w kilku miejscach został on rozebrany i można było chodzić „na skróty”.

Po zachodniej prawej stronie Lasku przy murze, ciągnął się cały szereg drewnianych „wychodków”
i komórek, należących do mieszkańców Pierwszego i Drugiego placu. W niektórych komórkach
zamieszkiwały placowe kozy. Od prowadzącej do Czarnej Góry ścieżki, do zachodniego muru
było bardzo blisko (patrz mapy). Lasek rozciągał się znacznie tylko na wschód, w stronę dużego
lasu i zewnętrznej, „zamurnej” ścieżki na Nowy plac fabryczny. Po wojnie, pierwsze zmiany na
terenie Lasku fabrycznego zaistniały już w 1956 roku, gdy wzdłuż południowego muru Lasku
(patrz dalej), lecz jeszcze w jego obrębie, zbudowano długi, drewniany barak, przeznaczony na
hotel robotniczy dla murarzy gliwickiej fimy budowlanej, która następnie przystąpiła do budowy
przy „laskowej drodze” kolejno dwóch bloków mieszkalnych dla kadry zakładu. Były to więc
jeszcze czasy sprzed wielkiego pożaru fabryki, gdy postać fabryki niczym jeszcze się nie różniła
od postaci przedwojennej. Przy „laskowej drodze” (powyżej drewnianego Mostu nad Kanałem), ukazanej tutaj np. na następnej fotografii, jako pierwszy powstał blok przy ul. Partyzantów 1,
w którym od roku 1957 zamieszkała następnie rodzina Władysława Maliszewskiego.

O samym Moście „laskowym” tak pisał Bogdan Szczygieł :

„W miejscu gdzie kanał przebiegał obok wylotów uliczek wiodących na pierwszy i trzeci Plac,
przerzucono nad nim most. Solidny, drewniany, szeroki na dobre kilka metrów most z masywnymi
poręczami. Ten most i skrawek fabrycznego lasu tuż do niego przylegający był miejscem, gdzie
starsi schodzili się wieczorem po pracy na papierosa, pogadać o tym co nowego w świecie, zagrać
na rozłożonym na trawie kocu partię „oczka”, „sześćdziesiąt sześć” lub „tysiąca”. Tego lata wieczory były ciepłe jak nigdy, a dyskusje ciężkie od wojny. ( ... ) Na moście jakoś ludniej było niż zwykle. Zatrzymałem się zaciekawiony. Oparty niedbale o poręcz, otoczony grupką mężczyzn stał żołnierz. Z trudem poznałem w szykownym, postawnym plutonowym pana Staśka Sosnowskiego z pierwszego Placu.”[11]

Niestety, nie udało mi się znaleźć nigdzie fotografii „Laskowego Mostu” z czasów mojego dzieciństwa. Jedyną znaną mi fotografią tego miejsca jest przedwojenna fotografia z albumu rodziny Góralczyków (ze strony Pawła Barczyka – patrz fot. Nr 1), ukazująca ów most z daleka. Piotr Nogieć ma z kolei w swoich zbiorach fotografię z albumu rodziny Miszczyków, ukazującą „starszego” pana Frączka, siedzącego na motocyklu mojego ojca (francuski DEM „z demobilu”, rocznik 1930), przed moim mieszkaniem, na której to fotografii odbija się cień balustrady Mostu.

I w ten sposób, za pośrednictwem sugestywnych słów nieżyjącego już od lat pisarza-podróżnika,
z terenu Starego placu i „centrum” obszaru Lasku fabrycznego, „powracam we wspomnieniach” na teren zachodniej jego części. Nieco powyżej Kanału, na wschód od Mostu i drogi, rozciągały się wśród wysokich sosen niewielkie „wysepki krzewów” i wspominane już wcześniej małe pólka ziemniaków, bobu i jarzyn. Co prawda „chłopaki placowe” korzystali z tych okazji często i „ile wlezie za pazuchę” (podobnie jak z jabłek i gruszek sąsiadów), ale zawsze coś tam dla „właścicieli” poletek zostawało. Tę górkę nad Kanałem ukazuje zamieszczona dalej fotografia Nr 14, zaś następna, Nr 15, - teren na zachód od Mostu i drogi. 




14. Lasek powyżej Kanału ok. 1951 r. (autor z rodzicami ; Władysław Maliszewski po
wypadku motocyklowym, stąd laska ; z prawej „starszy” pan Frączek ; źródło:
arch. autora)





15. Zachodnia część Lasku fabrycznego powyżej drewnianego Mostu nad Kanałem
w roku 1951-2 ; Widoczny mur Lasku, drewniane komórki i ubikacje ; za murem
widoczny dach domu Walkiewiczów na rogu ul. Kolejowej (stoi do dziś – pisane w roku
2013) ; Na ścieżce mały autor z koleżanką Basią Kramarczuk ; bloki mieszkalne
(Szkoła) i inne obiekty przy tej dróżce powstały poza kadrem zdjęcia z lewej i powyżej,
w latach po 1956 roku (fot. Jan Supernak ; źródło: archiwum autora)


Podobnie jak to opisywał Bogdan Szczygieł w odniesieniu do lat przedwojennych, również i po wojnie, w latach 50-tych, nasze zabawy w Lasku fabrycznym wyglądały nieco inaczej, niż wśród ciasnych zakamarków placów. Przede wszystkim tutaj grało się w piłkę, gdyż nie zagrażała nam ewentualność wybicia komuś szyby w oknie, co mogło się zdarzyć, nawet i na dosyć szerokim Placu Nr 3. Autor ma „zaliczoną” na pograniczu ciasnych Placów Nr 1 i 2 – jedną taką wpadkę, gdy wybił „niechcący” szybkę w oknie Ścigajów. Co najśmieszniejsze, szybę wybiła nie piłka, tylko luźny sandał, który przy zamachu nogi zsunął się ze stopy i poszybował wprost w pechowe okno. Skończyło się to oczywiście dosyć typowo: najpierw ucieczka, potem przyznanie się do „przestępstwa”, no i obowiązkowe w tej sytuacji wezwanie przez rodziców szklarza z Czarnej Góry, pana Jochymka.

Najlepiej grało się w „nogę” w Kanale, bo ściany Kanału zazwyczaj piłkę wyłapywały. Poza tym, Kanał idealny był do „plażowania” i grzebania się w piasku w miejscach, gdzie dno było już nieutwardzone. Większość zabaw typu „w chowanego”, „w dwa ognie”, we wojnę, w partyzantkę i „w indian” toczyła się wśród „laskowych” drzew i krzewów. Zabawa „w klasy”, to już tylko na placowych ścieżkach i placykach. Ale zabawa „w podchody”, rozpoczynana zwykle na Placu lub w Lasku, „wyciągała” nas zazwyczaj daleko poza wyjściową bramkę w murze, na drogę zewnętrzną, na Nowy plac, oraz do „dużego lasu”, w stronę Witeradówki.

Autor „ginął” z Placu bardzo często. Po raz pierwszy zniknął mamie z oczu w lecie 1950 roku, gdy to większość sąsiadów i sąsiadek „szukała zaginionego dziecka” do wieczora, podczas gdy trzyletni delikwent zakradłszy się w kuchni do kredensu, gdzie „wyłasował” pół torby cukru pudru, wołany następnie bezskutecznie z podwórka przez mamę – schował się za kredensem i został w mieszkaniu omyłkowo zamknięty, po czym przesiedziawszy sam do wieczora w owej kuchni, i popłakawszy się w efekcie – usnął przy stole. Tak też został „odnaleziony” przez zmartwioną rodzinę około godziny 22-giej. Po raz drugi, jako pięcioletnie dziecko powędrował sam przez Nowy plac, za tory kolejowe, do domu Podolskich (stojącym do dziś przy „pozostałości” dawnej drogi „krakowskiej”). Tamże „zabawił” ze starszym kolegą, Sławkiem Banysiem, będącym w odwiedzinach u wujka - aż do wieczora, po czym obaj chłopcy wrócili sobie spokojnie do domu. Od tego czasu Ryszard „nie gubił się” już, lecz tylko „zawieruszał”, na co z biegiem lat rodzice przestali już zwracać uwagę. Odbywało się to już na zasadzie rozmowy: - „Gdzie idziesz, Rysiu ?” - „Aaa, polatać mamusiu...”, - „Na dwór, mamusiu..”, - „Do kolegów, mamusiu...” itp., itd. Aż do dorosłości miał już autor z wychodzeniem spokój i nikt się o niego nie martwił, ani go nie szukał, bo czasy były „spokojne”, a chłopak „zaradny”. Warunek był tylko jeden, aby do „wieczornego buczka”, czyli do godziny 22-giej powrócić. Ale „placowe dzieci” bardzo często „szalały” po Placu i Lasku, nawet do późna, szczególnie latem. Wystarczyło np., że w którymś mieszkaniu miały miejsce jakieś imieniny rodziców, lub w ogóle „miało się gości”, wówczas wrzaski dzieciarni, przeszkadzającej wszak w domu, rozlegały się nieraz na zewnątrz do późnego wieczora. Często rodzice w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, gdzie dziecko „zawieruszyło się”. Gdyby wiedzieli np., że poszło do kolegi, a „latało po Rabsztynach, Podpolisach i Bukownach”, może by się i martwili, ale … - wszak nie wiedzieli ... Inne czasy, inne obyczaje, inne realia …

Toteż zdarzały się niestety i tragedie. Zginął tragicznie np. w 1958 roku Arek Wyrodek „ze Stacji” (brat Haliny, znanej później krakowskiej aktorki), gdy wspólnie z drugim chłopakiem, w piwnicy kamienicy mojego wujka, Franciszka Maliszewskiego „na Stacji” (gdzie mieszkał), chciał rozbroić niewypał, znaleziony przez chłopców na Pustyni Błędowskiej. Jurek Gregorski około 1960 roku stracił oko „w bitwie” (śruba-„zaślepka” lufy „pistoletu”, nabijanego prochem i odpalanego podobnie jak dawna armata – zapałką przytkniętą do dziurki w lufie – siłą wybuchu została wyrwana z gwintu i „oddała do tyłu”), Janek Kmiecik wtedy, o mało co straciłby kolano od ciosu siekierką, a i sam autor, wraz z kolegami, często chadzał na tzw „prochowe górki”, w lasach po południowej stronie torów do Bukowna, zbierając tam „powojenne” naboje karabinowe i wysypując z nich proch. Były z tego później „piękne wybuchy” i „rakiety”. Rakiety robiło się też z prochu czarnego, wyrabianego przez chłopców znanym od wieków sposobem, z kupowanych w aptece składników: siarki, saletry i węgla drzewnego. Dziwne to nieco, ale panie z apteki, bez zastrzeżeń składniki te nam sprzedawały. Pewnego razu taka „rakieta”, wpadłszy pod deski podłogi drewnianego pawilonu przy stadionie na Czarnej Górze, o mało nie „puściła go z dymem”. „Gaszenie” tego pożaru odbyło się w zaiste komiczny, ale wymuszony sytuacją sposób … Niefrasobliwość chłopięca zawsze była bezgraniczna. Każdy chłopak „czuje się nieśmiertelny, dopóki fatum nie padnie na niego”. W podobny sposób, od niewypału, stracił życie w 1945 roku, także i dziesięcioletni Andrzej Maliszewski syn Władysława „z ulicy Gęsiej”, bardzo młody kuzyn mojego ojca.


Jak to już wspominałem wyżej, z Lasku fabrycznego, nad Kanałem wiodło przejście do Ogrodów Westena, uprawianych przed wojną przez seniora rodu Góralczyków, z Trzeciego placu. Wiodło ono przez betonowy most, żelazną bramę Ogrodu zewnętrznego i żelazną bramkę Ogrodu wewnętrznego. W Ogrodzie wewnętrznym zakładu, oznaczanym tutaj jako miejsce 8D i przeznaczonym dawniej tylko do użytku właściciela fabryki stała przede wszystkim jego drewniana willa mieszkalna, a obok niej Oranżeria.


Osobiście nie pamiętam dokładnie (raczej tylko „mgliście”), wyglądu ogrodów „westenowskich” z lat 50-tych XX wieku, jako że otoczone były dosyć wysokim murem betonowym, i tylko żelazna bramka od betonowego mostu nad Kanałem, otwierana tylko w koniecznych do tego celu godzinach - wiodła wówczas do Ogrodu zewnętrznego fabryki (8C), skąd drugą bramką wejść było można do Ogrodu wewnętrznego (8D), gdzie była Willa Westena funkcjonowała jako zakładowe przedszkole. Chłopaki raczej nie biegali „samopas” po ogrodach fabrycznych, z powodu tego muru, zwieńczonego drutem kolczastym (patrz fot. Nr 11 i 12), no i z powodu drugiego: Ogrody były zazwyczaj pilnowane. W Ogrodzie zewnętrznym stały jeszcze jakieś szopy, nie było już chyba kortu tenisowego, zajętego przez skład desek, z rzadka rosły tutaj dosyć stare już drzewa owocowe, przeważnie „późne” odmiany jabłoni. Czasem podniosło się zatem z ziemi jakieś opadłe jabłko, lub zerwało nisko wiszące, gdy przechodziłem tędy niemal codziennie z mamą, odprowadzającą moją o dwa lata starszą siostrę do Przedszkola.

O wiele lepiej pamiętam Ogród wewnętrzny, gdzie stało Przedszkole i gdzie bawiły się dzieci. Były tam wciąż jeszcze żwirowane alejki, klomby z kwiatami, piaskownica, i oczywiście również drzewa owocowe. Jak już wspomniałem, z wymienionych wyżej przyczyn chłopcy z Placów nie czynili tutaj raczej „wypraw na jabłka” czy inne owoce. Najczęściej ich łupem padały owoce z prywatnych ogródków Czarnej Góry, bo na samym Placu drzew owocowych było mało. Na przykład, w moim ogródku rosła tylko jedna jabłonka, „antonówka”, widoczna na fot. Nr 1.




16. Willa Westena ; po prawej stoi ogrodnik Góralczyk (fotografia przedwojenna ;
źródło: z albumu rodziny Góralczyków ; Paweł Barczyk OF)





17. Ogrodnik Góralczyk na tle Oranżerii w Ogrodzie wewnętrznym fabryki ; za murem
Ogrodu tor kolejowy, Magazyn blachy i Hala (fotografia przedwojenna ; źródło: j.w., orz "Cofajka")





18. Ogrodnik Góralczyk w Ogrodzie fabrycznym (fotografia przedwojenna ;
źródło: j.w., oraz "Cofajka" Karola Filarskiego)



Z owej wspominanej wyżej dróżki w zachodniej części Lasku, przez nieistniejącą już w czasach dzieciństwa autora bramkę w południowym murze Lasku fabrycznego, wychodziło się na wapienną (jak wszystkie zresztą wówczas szosy wokół Olkusza), bardzo zabłoconą i pełną dołów szosę „witeradowską”, naprzeciwko dworku Mroczkowskich, którego ruiny ukazane są w mojej pracy „Folwark Mroczkowskich”, Ilcusiana Nr 9, 2013 (tamże, na fotografii Nr 9 widoczny jest szczyt bloku mieszkalnego Nr 1 z 1957 roku, stojącego w Lasku fabrycznym i zaraz za nowym, betonowym murem Lasku, postawionym w 1959 roku w miejscu wyburzonego „westenowskiego”– dach baraku Hotelu robotniczego z roku 1956). Stąd, w prawo, na zachód, biegła droga na Czarną Górę i do „miasta”, zaś w lewo, na wschód, – do Witeradowa (zakręt szosy w prawo za stodołą Mroczkowskich) i na Nowy plac fabryczny (wzdłuż muru fabrycznego, wąską ścieżką, wiodącą do przejścia w murze).





19. Mur fabrycznego Lasku, szosa do Witeradowa (za dużym drzewem zakręt w prawo)
i stodoła Mroczkowskich (Ścieżka na Nowy plac w lewo, za załomem muru ;
w głębi poręba po wyciętym dużym lesie, w miejscu którego posadzono młody
las sosnowy, po wycięciu którego w końcu lat 50-tych XX wieku powstał (lekko ze
skosu w lewo) zalążek Alei Tysiąclecia, a przy niej Szkoła podstawowa Nr 3 (budynek
stoi do dziś) i Przedszkole fabryczne (obecnie ZUS) – patrz Mapa Nr 1 ; Za murem
w Lasku stał niegdyś drewniany barak Hotelu robotniczego - patrz Mapa ; po zburzeniu muru w
pocz. lat 60-tych, za jego załomem po lewej powstała nowa Portiernia południowa -
patrz dalej ; za idącymi osobami, z lewej, – obecnie pawilon Biedronki ; w miejscu byłej
stodoły Folwarku Mroczkowskich po prawej – obecnie parking powyżej Biedronki ;
fotografia z czasu tuż po wojnie, bo młody las jeszcze nie urósł ; źródło: j.w.)


W niniejszym opisie południowych okolic Fabryki Naczyń Emaliowanych, pomijam zasadniczo dokumentację fotograficzną obiektów aktualnie istniejących, skupiając się przede wszystkim na obiektach już nie istniejących i ich dawnej lokalizacji, w stosunku do obiektów późniejszych. W pierwszych więc dwu częściach opracowania tylko wyjątkowo przedstawiałem w materiale fotograficznym obraz fabryki z czasów „po pożarze” (np fot. Nr 10 i 18 z Części 1). Jednak pominąć zupełnie porównań typu „dawniej, a dziś” nie sposób, o ile niniejsze opracowanie ma w ogóle cokolwiek z omawianej tematyki czytelnikowi wyjaśnić.

W tle cytowanej wyżej fotografii widoczny jest zatem wówczas tylko młody las sosnowy, posadzony na porębie po wyciętym przed samą wojną starym lesie, ciągnący się „w prawo zdjęcia” (na południe), aż do płynącej jeszcze po wschodniej stronie szosy, rzeczki Witeradówki.
O tych miejscach pisze Bogdan Szczygieł :

„Minęliśmy porębę pełną pościnanych pni, zawaloną gałęziami i wielkimi płatami lepkiej, brązowej kory. Następnie daliśmy nura w gęstwinę młodnika i wyleźliśmy po drugiej stronie w
wysokopiennym lesie pod Witeradowem. Cyganów nigdzie ani śladu. Połaziliśmy trochę, oskubu-
jąc ostatnie poziomki. Napotkani chłopcy z Witeradowa też nie widzieli cyganów. Mieli za to inne
wiadomości. Ważniejsze. Witeradówka znowu ruszyła. Jest dużo wody. Koło szosy zrobili tamę
i można się kąpać. To była frajda. Jest woda. Cóż warte wakacje bez wody ?” [12]...
Był wówczas sierpień 1939 roku.

Należałoby tutaj dodać, że cały teren terasy zalewowej Witeradówki poniżej wsi był właśnie od czasów historycznych „gromadzkim”, wspólnym pastwiskiem i wyznaczonym miejscem „popasu” wojsk, oraz wszelkiego rodzaju „włóczęgów”, typu Cyganów itp., którym nie zezwalało się nigdy na oficjalny pobyt w mieście, ani też we wsi. Takie wyznaczone tereny istniały przy każdej wsi i mieście, będąc przez „naszych tubylców” nazywane „pastwami”. Jeszcze i dzisiaj okoliczni chłopi używają tej nazwy. Stąd wokół Olkusza owe „pastwy”, z rosyjska w czasach zaborów nazwane chyba „pakuskami”, bo „pakuska”, to miejsce popasu. Jest to jednak, nie rosyjskie tłumaczenie słowa „pastwisko”, czy „popas”, bo pastwisko w rosyjskim, to „pastbiszcze”, a popas, to „priwał”, lecz zwykła „ruska kalka” naszego gwarowego słowa „pastwa”.Tak, czy tak, Rosjanie widać, ani nie używali polskiego słowa, ani własnych określeń, tylko na bazie tubylczej gwary utworzyli własny neologizm. Powyższe moje rozważania na ten temat oparte są faktycznie tylko na dedukcji, ale innego logicznego wytłumaczenia po prostu nie ma.
Oczywiście, owe „pastwy” i „pakuski” nie były nigdy nazwami własnymi i pisane były małą literą. Jednak od chwili, gdy rozpoczęto budowę nowego osiedla „Tysiąclecia”, ta potoczna nazwa została mimochodem „skopiowana” i zaczęła funkcjonować ni stąd, ni zowąd, jako nazwa własna, nawet urzędowa (patrz też wyżej - Bogdan Szczygieł, wspominający o „Babie na Pakusce”).

Na tej samej zasadzie powstała nazwa ul. Pakuska, w innej stronie miasta. Zwykła „pastwa” - „pakuska”, gdy przy owej średniowiecznej jeszcze ścieżce do „starościńskiej” wsi Skalskie i do Olewina, dopiero od lat 50-tych zaczęto budować domy (co jeszcze ja pamiętam – nie było tam wytyczonej żadnej „ulicy”), - stała się powoli ulicą „Pakuska”. Jeszcze w latach 60-tych XX wieku moja ciotka Zofia Maliszewska opowiadała mi o „cholerycznym cmentarzu” na wschodniej „pakusce”. Dzisiaj, mieszkańcy ul. Pakuska, może nawet i nie wiedzą o tym cmentarzu i spoczywających tam zmarłych na cholerę.
Obie te „pakuski” zawdzięczały zapewne lokalizację swojemu położeniu w bezpośrednim sąsiedztwie rzeczek, co umożliwiało pojenie bydła i koni (Baba i Witeradówka), oraz dostępności paszy (łąki nadrzeczne).

Na leśnym zatem terenie byłej południowej „pakuski” (wg mojej Mapy Nr 1, oznaczonym symbolem 8K), postawiono w latach 1957-59 wspomnianą nową Szkołę Podstawową Nr 3, oraz Przedszkole fabryczne, do czego dopiero w latach 60-tych dołączyły „bloki wojskowe”, a w latach 70-tych bloki fabryczne i reszta Osiedla Pakuska.

Teren, gdzie stoją dzisiaj bloki mieszkalne przy ul. Legionów Polskich i dalej na południe, czyli terasa zalewowa Witeradówki, jest właśnie opisywanym przez Bogdana Szczygła miejscem, na którym chłopaki często stawiali na rzeczce z darni, drewna, kamieni i ziemi tamy, aby można było się w lecie tutaj kąpać. Tutaj też, „nad Rzeczką”, bawiły się często przedwojenne i powojenne dzieciaki z Placów i z Witeradowa (nawet lekcje W-F tutaj się odbywały). 






20. Terasa zalewowa doliny Witeradówki – 1954 rok („Rzeczka” płynęła poza
lewą stroną kadru, z głębi, do „przodu” zdjęcia ; za laskiem z prawej – szosa do
Witeradowa ; łąka, prawie nie zalesiona, była miejscem zabaw dzieci, ale i pasienia
krów witeradowskich ; fot. Jan Supernak ; źródło: z arch. autora)


„Nasza Rzeczka”, wijąca się z lekkim szmerem i rozlewająca niekiedy szeroko po płaskim dnie dolinki, bliżej wsi otoczona była zazwyczaj podmokłymi łąkami z bujnie rozrastającymi się tutaj kobiercami kaczeńców, niezapominajek i żabiścieku, oraz wybujałymi kępami mocno pachnącej mięty, pośród których można było napotkać brodzące bociany (we wsi, na chałupach, często jeszcze krytych słomą, wiele było gniazd bocianich), czajki i inne błotne ptaki. Tutaj też, obok „boiska witeradowskiego”, obrzeża Rzeczki, gęsto porośnięte krzewiastymi wiklinami, dawały cień w upalne dni, dawały okazję do brodzenia w płytkiej wodzie, łapania kijanek i malutkich rybek „olszówek”. Wikliny dawały nam „surowiec na łuki”, toteż często tutaj właśnie odbywały się „partyzanckie i indiańskie” podchody grup chłopięcych. Wśród bujnej, wonnej i kwiecistej roślinności uganiały się roje brzęczących pszczół. Gdy chciało się ugasić pragnienie, biegło się raptem kilkadziesiąt metrów w górę Rzeczki na skraj wsi, gdzie spod istniejącej do dzisiaj góry wypływały dwa źródełka z przepyszną, źródlaną wodą, którą jak w bajce: im więcej się piło, tym bardziej miał „człowiek” na nią ochotę. Jeszcze tam nawet istnieją, wszakże od dawna „bezwodne”.

Po drugiej stronie „boiska witeradowskiego” i Rzeczki, na bliższej szosy polanie stał aż do roku 1974 drewniany barak starej, witeradowskiej Szkoły Podstawowej, której kierowniczką była pani Wiktoria Schmidt „z Nowego placu fabrycznego”. Opisywany teren jawi się w pamięci „ludzi z tamtych lat” niby bajka jakowaś, bezpowrotnie utracona po przemianach okresu po pożarze fabryki.

W związku z rozwojem górnictwa i planowaną budową Osiedla Pakuska, pod koniec lat 60-tych XX wieku uregulowano betonem koryto Witeradówki, a cały, opisany wyżej teren, zajęty później przez Spółdzielnię Inwalidów „Laski”, po jej upadku w „nowym ustroju” - doszedł do postaci zupełnej degradacji, strasząc obecnie niewiarygodnie zaśmieconą ruiną budynków i otoczenia byłej spółdzielni. Można by tam zapewne urządzić po przeróbkach, jakieś „mieszkania socjalne”, ale kto ma dać na to w dzisiejszych czasach pieniądze, jeśli sprawy własnościowe są wciąż nieuregulowane, a samorządy wolą fundować nowe pomniki i dotować zupełnie „co innego”?

Poniżej „boiska witeradowskiego” brzegi Rzeczki były bardziej strome, mniej zarośnięte, za to otoczone po obu stronach sosnowym lasem, na terenie którego w czasach mojego dzieciństwa rosły całe „polany” grzybów. Gdy matki z Placów fabrycznych planowały „grzybny obiad”, wyskakiwały na godzinkę, czy dwie, z dziećmi, lub same, do pobliskiego lasu. Po szybkim grzybobraniu, jeszcze tego samego przedpołudnia, zdążały grzyby obrać i przyrządzić z nich potrawę. Z daleka żółciły się na górkach nad Witeradówką polany „kurek, bagniaczków, i cholewiatek”, oraz brązowiły gęsto łebki podgrzybków, tzw przez nas „śniaczków”. Nic, tylko schylać się i zbierać do koszyka. Jeszcze i dzisiaj na owych „górkach”, przez które obecnie „przeciągnięta” jest południowo-wschodnia obwodnica Olkusza, można zbierać podgrzybki, ale kurki tutaj, od dawna już wyginęły. Na większe grzybobrania chodziło się lub jeździło do dalszych, bardziej rozległych lasów, tak jak i dzisiaj. 




21. Nad „Rzeczką” w roku 1962 ; od lewej : Zofia Maliszewska (siostra ojca autora), autor,
oraz matka i siostry autora) (źródło: arch. autora)

Pewnego letniego popołudnia, jak najczęściej  – samotnie – wybrał się dwunastoletni autor „powłóczyć się nad Rzeczką” i położywszy się nad samym strumykiem, obserwował pływające w wodzie stworzenia. Szybko też z powodu upału chyba zdrzemnął się „na chwilę”, lecz gdy wreszcie obudził go jakiś nieokreślony szmer wokół niego i otworzył oczy – zamarł z zachwytu i zdumienia. Cienie były już bardzo długie, miało się na wieczór, a wokół chłopca harcowało nad rzeczką całe stadko dzikich królików, których w tamtych czasach wiele zamieszkiwało okoliczne lasy, i wiele ich nor można było napotkać nad rzeczkami: Witeradówką i dalszą Sieniczanką. Nie były to zające, bo te trzymały się zazwyczaj pól i żyły samotnie, lecz właśnie króliki. Skakały, goniły się, zbliżając się do rzeczki i pociesznie „schylając” na swych krótszych, przednich łapkach – piły wodę ze strumyka. To urzekające zjawisko trwało do samego wieczora i dopiero wówczas, prawie zdrętwiały od bezruchu, zdecydowałem się na odejście stamtąd. Takie coś spotyka człowieka chyba tylko raz w życiu, toteż podobnego wspomnienia z pamięci „utracić” nie można. Pamięta się je do końca życia.


Oprócz terenu „Pakuski”, którego wygląd od lat 50-tych do czasów obecnych zmienił się „nie do poznania”, także i sąsiednie tereny „Dodatków witeradowskich” uległy niewiarygodnej wprost metamorfozie. Obrazuje to następna zamieszczona tutaj fotografia, ukazująca dawny widok na tzw. dawniej „Kocotówkę” (obecnie „zabudowana blokami” ul. Sosnowa).




22. Wzgórze „Kocotówka” w 1954 roku ; od lewej: Teresa Curyło, Natalia Supernakowa,
Ryszard Maliszewski (autor) ; (fot. Jan Supernak ; źródło: archiwum autora)

Miejsce, z którego robione było to zdjęcie, położone jest po prawej, zachodniej stronie szosy
do Witeradowa (obecnie ul. Biema), na obecnym terenie kościoła św. Maksymiliana Kolbe.

Sześćdziesiąt lat później, widok na „Kocotówkę”, którą w całości zabudowano osiedlem bloków przy ul. Sosnowej, przedstawia się (po wybudowaniu tu także kościoła) tak, jak każdy Olkuszanin widzi na co dzień. W miejscu byłego lasu sosnowego, poniżej byłej „Kocotówki”, rozciągającego się dawniej po wschodniej stronie szosy, aż do samej Fabryki Naczyń Emaliowanych – stoi obecnie Osiedle mieszkaniowe Pakuska i osiedle domków jednorodzinnych.

„Nad Rzeczkę” i „znad Rzeczki”szło się w tamtych czasach, nie tylko przez las i polanę Witeradówki, ale także i szosą „witeradowską”, jak wszystkie dawne drogi okoliczne, „bitą” z miejscowego kamienia, a więc zawsze zakurzoną białym pyłem wapiennym. Jej wygląd „na wysokości” dzisiejszego skrzyżowania ul. Biema z ul. Legionów Polskich (i Jana Pawła II), patrząc w stronę fabryki, w roku 1962 przedstawiał się jak na niżej zamieszczonej fotografii.






23. Szosa „witeradowska” w 1962 roku 
(; po prawej widoczny las w okolicy Witeradówki, gdzie dzisiaj stoją budynki Zespołu
Szkół Budowlanych i dalej Osiedle domów jednorodzinnych, w tle po lewej - „sucha
sosna” z kapliczką i domki Dodatków Witeradowskich ; źródło: arch. autora) 


 
Dla przypomnienia zamieszczam niżej ponownie Mapy Nr Nr 1, 6, 7 i 8 dla powyższego tekstu.

  Mapa Nr 1. Fabryka – zmiany po 1956 roku (obiekty z czasów po pożarze zaznaczone linią przerywaną, najnowsze zaznaczone tylko pismem ; późniejsze obiekty „nietrwałe” w części przemysłowej, typu: wiaty, blaszane magazyny, szopy, dobudówki i przybudówki, z przyczyn oczywistych na wszystkich mapach nienaniesione ; Oprac. Ryszard Maliszewski ; Rys. Marcin Śpiewak ; Fot. Przemysław Maliszewski ; Obr. komp. autor)



Mapa Nr 6. Miejsce 8E. Lasek fabryczny (Opis j.w.)
 

Mapa Nr 7. Miejsce 8F, 8G i 8H. Stary plac fabryczny (Opis j.w.)
 

Mapa Nr 8. Miejsce 8J. Peryferie Starego placu (Opis j.w.)
                                                    ****
    
W cieniu fabryki – Przypisy i Bibliografia (podana w artykule pierwszym)
 Przypisy dalsze (Skróty wyjaśnione w Bibliografii) 
[7], [8], [9], [10], [11] i [12] "Szczygieł"  
                                 
                                                    *****

(Uwaga: Wolno kopiować i cytować jedynie pod warunkiem  
                        podania źródła i autora artykułów !)