W
cieniu fabryki
2. Stary
plac fabryczny i okolice Autor: Ryszard Maliszewski
Najwcześniej
powstałym, wspólnie zresztą z całą fabryką zapleczem
socjalnym zakładu, było
fabryczne osiedle
mieszkaniowe o nazwie „Stary plac”, dzielące się, jak to już
wspominałem w Części 1 opracowania, na trzy odrębne „place”.
Trudno już dzisiaj dociec, które z budynków tamże stojących
powstały najwcześniej, podobno jeszcze nawet przed zbudowaniem
samej fabryki, od czasów bowiem mojego dzieciństwa „fama”
głosiła, że Westen wykorzystał na zaczątek Placu fabrycznego
dawne koszary austriackie. Nie wiem, na ile jest to pogląd słuszny,
choć byłoby to może i zupełnie możliwe. Teren ów przed
wybudowaniem fabryki był bowiem zupełnie niezamieszkały, położony
„pomiędzy dwiema rzeczkami” i z dala od miasta. Skoro zaś
Stary plac Nr 1 tak właśnie był nazywany, a numeracja tychże
trzech placów była już w dzieciństwie autora uświęcona długą
tradycją – można ewentualnie przyjąć, że na Starym placu Nr 1
stały najstarsze domy tego osiedla robotniczego.
Co
prawda spotykałem się również z poglądem, że tymi austriackimi
koszarami były dwustronne budynki Nr 46, 48 i 51 na Nowym placu
fabrycznym, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne, bo Nowy plac był
przecież budowany dopiero w latach 20-tych XX wieku na miejscu
wyciętego wtenczas, niestarego jeszcze lasu sosnowego (zachowany
film z przedwojen-nych lat, odnaleziony w latach 70-tych XX wieku w
likwidowanym wówczas archiwum, z którego pochodzą właściwie
wszystkie fotografie cytowane w OSF [patrz Bibliografia] – pokazuje
między innymi wycinkę tegoż lasu), chyba że koszary stały
wcześniej w szczerym lesie nad rzeczką Babą, nieopodal
przepływającą i tutaj gdzieś przyjmującą wody, niepłynącej w
zasadzie Witeradówki, która stawała się „ponikiem” dużo
wyżej, w lesie. Sprawa ta pozostanie już chyba niewyjaśniona z
braku konkretnych źródeł, choć to właśnie w tym wszystkim jest
najdziwniejsze, bo dotyczy czasów niezbyt dawnych.
Na
Stary plac fabryczny, jak to już wyżej wspominałem wchodziło się
od strony drogi do Witeradowa z dzielnicy Czarna Góra, skręcając
naprzeciwko Folwarku Mroczkowskich w lewo i w dół, (na Mapie Nr 1,
z Miejsca oznaczonego symbolem 8L, na Miejsce 8E),
wąską drogą, wiodącą przez ogrodzony wysokim murem z kamienia
wapiennego Lasek fabryczny (Miejsce 8E – patrz Mapa Nr 6),
przez drewniany Most nad Kanałem i drewnianą Bramę wejściową
(opisywane obiekty piszę konsekwentnie z dużej litery, jako że
były to obiekty jedyne w swoim rodzaju i już nie istnieją, dla
mnie więc te nazwy są nazwami własnymi).
Tutaj
wchodziło się pomiędzy wspomnianymi już wyżej domami
mieszkalnymi Nr 69 i 64 na
Pierwszy plac
(Plac Nr 1, Miejsce 8F, Mapa Nr 7). Na rogu budynku
mieszkalnego Nr 64, od zachodu, mieszkali przed wojną „seniorzy”
Kulakowie (patrz fot. Nr 2 ; ich najstarszy syn Marian był żonaty z
kuzynką mojego ojca, Heleną z Zielonków, córką Marianny
Franciszki z Maliszewskich Zielonkowej, córki Mikołaja
Maliszewskiego syna Jacka). Po wojnie mieszkanie to otrzymał ojciec
autora, Władysław Maliszewski, zaś Kulakowie przeprowadzili się
na Nowy plac.
Budynek Nr 64 był
co prawda „jednostronny” (do mieszkań wchodziło się tutaj
tylko od północy, ale okna tegoż domu wychodziły na dwie strony
(na północ i na południe), z racji tego, że mieszkania tutaj
były przeważnie dwu-izbowe. Obok domu ciągnęły się, jak i na
wszystkich placach – ukwiecone zazwyczaj ogródki, choć poważną
ich powierzchnię zajmowała także hodowla domowego ptactwa i uprawa
jarzyn
Dom, o którym
mowa, widnieje na zamieszczonych dalej fot. Nr 12 i 13, wszakże nie
od frontu, lecz od strony Kanału i Lasku fabrycznego. Wszystkie
domy były parterowe, murowane, kryte jednospadowymi dachami, pod
którymi były bardzo niskie strychy).
Tutaj
zamieszkiwałem z rodzicami i siostrami w okresie wcześniejszego
dzieciństwa, dopóki mój ojciec nie otrzymał dużego mieszkania w
nowo wybudowanym w Lasku fabrycznym bloku mieszkalnym
przy byłej ulicy Partyzantów 8 (obecnie naprzeciwko Biedronki). Tzw
ulica Partyzantów była uliczką, biegnącą wokół fabryki,
począwszy od Północnej portierni zakładu, poprzez Nowy plac
fabryczny, i ścieżką wzdłuż muru fabrycznego na Stary plac
fabryczny. Dlaczego właśnie „ul. Partyzantów”, zupełnie jasne
w okresie powojennym. Dlaczego „8” - nie wiem do dzisiaj. Może
chodziło tu o jakąś numerację „miejsc inwentarzowych” wokół
fabryki, - ale właśnie z tego chyba powodu „moje Miejsce fabryki
na terenie Olkusza” nosi numer 8.
Pierwszy plac
był równocześnie „pierwszą ojczyzną” autora. Mieszkanie na
placu obejmowało jeden duży pokój, z dwoma oknami na południe,
kuchnię z oknem na północ, mały przedpokój, wykrojony z kuchni i
narożną, wąską bokówkę, pełniącą rolę prostej łazienki.
Naokoło mieszkania były trzy małe ogródki, z których w skrajnym
wschodnim od północy trzymano kury, północno- zachodnim uprawiano
jarzyny (z tego właśnie ogródka, z okna kuchni, robione było
zdjęcie Nr 2), zaś południowy był przeznaczenia „rekreacyjnego”
i położony był pomiędzy budynkiem, a Kanałem Witeradówki w
Lasku fabrycznym.
1. Wejście
z Lasku fabrycznego przez Most na Stary plac nr 1.
( Z lewej widoczne naroże domu nr 64 ; tutaj mieszkanie
Kulaków [po wojnie
Maliszewskich] ; fot. z ok. 1938/9 r. ; Dom ten ciągnie się
w prawo, na wschód. ;
źródło: z albumu rodziny Góralczyków, Paweł Barczyk OF
– patrz Bibliografia)
Obok, na
wschód, w tym samym budynku, w małym mieszkaniu zamieszkiwała
siostra mamy autora, Alicja ze Ślęzaków Niewiarowa z matką obu,
Józefą Ślęzakową (zmarłą w 1947 roku), i córką Iwoną,
dopóki nie wyjechały obie w latach 50-tych do Nowej Huty. Później
mieszkanie to zajmowali inni Ślęzakowie, niespokrewnieni z naszą
rodziną, a więc Feliks Ślęzak z żoną i trzema synami, z
których Janusz i Zbigniew byli dobrze znajomi rodzeństwu autora.
Jeszcze dalej na wschód budynku Nr 64 (czyli w lewo), były może ze
dwa małe mieszkania, z mieszkańców których w latach 50-tych XX
wieku pamiętam tylko Sosnowskich, mieszkających tam od przedwojny
(pani Sabina Sosnowska mieszkała później na Nowym placu i dalej
w nowym bloku fabrycznym przy Al.1000-lecia, a jej brat, żołnierz kampanii obronnej 1939 być
może zginął na wojnie ; wspominany jest przez Bogdana Szczygła w jego znanej książce "Z całego świata tamta strona"), oraz większe mieszkanie Podolskich,
słynnych z wypasania w Lasku i na górkach poza Laskiem dwu
dorodnych kóz, których mleko „karmiło w tamtych latach wiele
placowych dzieci”, w tym małego autora. Wnuczek „starszego”
pana Podolskiego, Sławek Banyś z rodziny zamieszkałej na Czarnej
Górze, był dobrym kolegą autora w dzieciństwie ; tenże w
dorosłym życiu był (i jest nadal) znanym w Olkuszu członkiem
zespołu muzycznego „Ilkusy”.
Obok Podolskich
mieszkali chyba od przedwojny Kutowie, mało mi znana rodzina.
Po obu stronach
domu Nr 64 ciągnęły się dosyć szerokie i atrakcyjne ogródki,
ładnie uprawiane przez mieszkańców.
W samym rogu
Placu, w lokaliku po byłej „placowej piekarni” (większa
działała nadal na Starym placu Nr 3 – patrz dalej) mieszkał do
śmierci niejaki „pan Jaworski”, starszy już i samotny
człowiek, którego uwielbiały placowe dzieciaki, gdyż nosił dla
nich zawsze przy sobie cukierki, a w czasie organizowanych przez
zakład zbiorowych pikników (co dawniej było często praktykowane –
patrz dalej) - „wkupywał się do towarzystwa”, zakupując na tę
okazję dla dzieciarni sporo czekoladek i batoników czekoladowych
(niech więc dzisiejsi wrogowie ustroju socjalistycznego zamilkną i
nie powielają żałosnych kłamstw o tym, że nie było wtedy w
Polsce czekolady!).
2.
Życie mieszkańców Starego placu Nr 1 przed II wojną światową
( Widok z ogródka domu nr 64 na dom nr 66 rok nieznany ; źródło
: j.w. )
Po przeciwnej
stronie budynku mieszkalnego Nr 64 stał nieco krótszy budynek Nr
66, który był
„jednostronny”
(wejścia i okna o ekspozycji tylko południowej), w którym
zamieszkiwały tylko
trzy rodziny,
przed II wojną światową jacyś Niemcy (były to nieco większe
mieszkania, jedno nawet dwupokojowe z kuchnią, korytarzem piwnicą
i prostą łazienką), a po wojnie – inni mieszkańcy. Skrajne,
zachodnie mieszkanie zajmowali Frączkowie („starszy” pan
Frączek, widoczny jest na dalej zamieszczonej fotografii Nr 18), z
dwiema córkami: Haliną (późniejszą Miszczykową, pielęgniarką
olkuską) i Hanką). Wcześniej
zamieszkiwali oni na Nowym placu fabrycznym, co wspominał Piotr
Nogieć w swoim opracowaniu z 2010 roku.
Dalej na wschód, we wspominanym budynku mieszkalnym Nr 66,
największe mieszkanie
zajmował mistrz
Wydziału Remontowego fabryki Jan Supernak z żoną Natalią ,
Rosjanką z pochodzenia), a mieszkanie obok, jego siostra z mężem
i córką Teresą (Curyłowie) , oraz drugą, niezamężną
siostrą, Antoniną. W ich ogródku bardzo często bawiły się z
koleżanką Terenią Curyło dzieci Władysława Maliszewskiego, jako
że Teresa, młodsza była od Ewy Maliszewskiej tylko o niecały
rok, - tyle samo starsza od Ryszarda.
Ponieważ
wujek Tereni własnych dzieci nie miał, opiekował się bardzo
często cudzymi, a więc siostrzenicą i jej „koleżeństwem”,
z którymi stale chodził na spacery po najbliższej okolicy Olkusza, przeważnie
w pola (w stronę Witeradowa i Żurady – tam teraz Osiedle
Młodych) i do lasu nad Witeradówką.
Wiele też fotografii dzieci Władysława Maliszewskiego było
autorstwa pana Jana Supernaka,
bardzo szanowanego w fabryce i na Placu, kulturalnego człowieka. W
ogóle, należy
podkreślić, że rodziny na Placu, podobnie zresztą jak i w całym
mieście - dobierały się towarzysko według
pochodzenia – miejscy z miejskimi, wywodzący się ze wsi - z
wiejskimi.
Mimo więc, że
cały Plac fabryczny od przedwojny zaludniali tylko „panie i
panowie” (ten styl
zwracania się do
siebie przyjął się tutaj za przykładem rodzin miejskich, już od
czasów carskich) -
nie wszyscy „panie
i panowie” byli jednej rangi, bo wyznacznikiem tej rangi na Placu
było zawsze
pochodzenie i
stanowisko zajmowane w fabryce.
Już od
wczesnego dzieciństwa więc autor, wychowując się „w cieniu
fabryki” uczył się tych
wszystkich różnic
i wiedział, że w prywatnej rozmowie tylko niektórzy byli
określani mianem:
„pan Supernak”,
czy „pan Zawisz lub pan Barcicki”, podczas gdy inni byli tylko
„Iksami”, czy „Igrekami”. Ot, życie ...
Autor dysponuje
tylko trzema fotografiami Starego placu Nr 1. Wszystkie ukazują
budynek mieszkalny Nr 66 (na trzeciej także i bok budynku Nr 65,).
3.
Stary plac Nr 1 – dom Nr 66 (wg Mapy Nr 1 i 7) (wejście do
mieszkania
Jana Supernaka [w lewo] i rodziny Curyłów [na prawo] ; -
lata powojenne ;
Tadeusz Curyło ; fot. Jan Supernak ; źródło: z albumu
Teresy Curyło)
4.
Życie mieszkańców Starego placu Nr 1 ok. 1948 r. ; po
prawej za płotem widoczny bok
budynku Nr 65 (fot. Jan Supernak ; źródło: z albumu Teresy
Curyło)
Jak to
ukazuje zamieszczona wyżej Mapa Nr 1 i fotografia Nr 4, na wschód
od narożnika
budynku
mieszkalnego Nr 66 istniała wnęka pomiędzy murami, zajęta przez
mały ogródek. Czy
było z niej
wejście do jakowegoś jednopokojowego mieszkanka w budynku Nr 67,
stojącym już na
Placu drugim,
tyłem do budynku Nr 66 – nie pamiętam, jednak jest to możliwe,
bo budynek
Nr 67 zbudowany
był w kształcie litery L i w jego narożu musiał być jakiś
pokój, który by miał na
wspomniany ogródek
okno lub drzwi, albo oba naraz.
Dalej na wschód, w budynku Nr 65 zlokalizowane były dwa chyba tylko
mieszkania, w którymś z nich zamieszkiwali przed wojną rodzice
matki autora, Lucyny ze Ślęzaków Maliszewskiej (a więc Augustyn
i Józefa Ślęzakowie). Po wojnie mieszkali tutaj, niejaka pani
Traczowa z Osieka z córką Hanką,
oraz Czarnotowie, bardzo religijna rodzina, z jedną córką Teresą
(późniejsza pielęgniarka olkuska) i czterema synami: Józefem
(pracował na Remontowym i w zakładowej Straży pożarnej), Jerzym, Stanisławem i Andrzejem. Wszyscy oni przeniesieni zostali do bloków przy ul.
Skalskiej, po likwidacji Starego placu. Tamże gdzieś
mieszkały też chyba dwie starsze panny o nazwisku Lejek (albo już
na 2 Placu).
Jak już
wspominałem wyżej, przez cały Pierwszy plac od zachodu ciągnął
się bardzo długi,
trzeci budynek
mieszkalny Nr 69, sięgający na północ aż do końca Drugiego
placu (Starego placu
Nr 2). W nim za
„czasów” autora zamieszkiwali od lewej: Stopowie (w
jednoizbowym
mieszkaniu
narożnym), Niemczykowie (pani Niemczykowa, to druga, obok
Podolskich, hodowczyni kóz na Placu, które „pomieszkiwały” w
drewnianych komórkach w Lasku fabrycznym, powyżej mostu – patrz
fotografia Nr 13 i 15), dalej gdzieś Lataczowie (z których później
olkuski lekarz Bogdan Latacz - patrz fotografia Nr 13), Ścigajowie
i może jacyś inni, o których zapomniałem.
We wszystkich
zresztą małych, najgorszych mieszkaniach na Starym placu lokatorzy
zmieniali się
często, bo każdy
prędko starał się o lepsze mieszkanie, np. na Nowym placu. Obok
mieszkania Ści-
gajów pomiędzy
budynkami Nr 69, 66 i 67 było przejście na Drugi plac fabryczny,
na którym stała Szkoła fabryczna, a którego fotografię posiada
autor tylko jedną (Plac Nr 2 – symbol na mapie 8G).
Pomiędzy
budynkami w tym miejscu, jeszcze w czasach dzieciństwa autora czynna
była druga, „ażurowa” brama drewniana z grubych listew, na
której dzieci bardzo często lubiły się „huśtać”.
Na
tymże placu drugim, pomiędzy domami mieszkalnymi, a centralnie
zlokalizowaną tutaj
Szkołą było
bardzo mało miejsca z obu stron, tak że przylegające do domów
mieszkalnych ogródki
mogły być tylko
bardzo wąskie, dlatego przeważnie rosły tutaj wąskim pasmem
jedynie kwiaty ozdobne i pietruszka, a i to nie przed każdym
mieszkaniem.
Na
zamieszczonej niżej fotografii Nr 5 widoczne jest wschodnie skrzydło
budynku mieszkalnego Nr 67, jednostronne, o ekspozycji zachodniej,
zlokalizowane pomiędzy Szkołą (od lewej, poza kadrem zdjęcia),
Halą produkcyjną od północy (widoczna na zdjęciu) i Magazynem
blachy od wschodu ; dom dobudowany jest tylną ścianą do tylnej
ściany Magazynu blachy (Nr 4), niewidocznego na zdjęciu, gdyż dach
hali magazynowej był w tym miejscu niski, a jego wysokość
podnosiła się w kierunku fabryki, podobnie jak dach hali obok). W
tym miejscu zamieszkiwał po wojnie kolega autora i późniejszy
mąż jego kuzynki Barbary Halkiewiczówny, Donat Mączka z mamą,
ojcem i siostrą Jolantą (późniejsza Tyboniowa, olkuska
pielęgniarka i żona olkuskiego nauczyciela liceum Włodzimierza
Tybonia, który uczył mnie w LO fizyki ; mieli potem dom na Czarnej
Górze).
5. Życie mieszkańców Starego
placu Nr 2 w 1939 r. (Dom Nr
67 – po wsch. str. Placu, o eksp. zach. ; w tle stara Hala „Czarne
Oddziały” ; poza kadrem z lewej budynek Szkoły placowej ; autor i źródło
j.w.)
Drugie
skrzydło budynku Nr 67, skrzydło południowe, przylegało
południową tylną ścianą
do tyłu budynku
Nr 66 na Pierwszym placu i miało ekspozycję północną, z
którego to powodu
zlokalizowane były
tam tylko dwa chyba, niezbyt atrakcyjne mieszkania. W jednym
mieszkał
w latach 50-tych
XX wieku, od czasów chyba przedwojennych „starszy” pan
Kaleciński, będący na emeryturze placowym dozorcą, w drugim
lokatorzy często się zmieniali (mieszkała tam swego czasu pewna
samotna kobieta z grubym synem Jasiem, który jako starszy i
masywniejszy zaczepiał agresywnie małego autora, dopóki nie
„otrzymał od Ryszarda stanowczej odprawy” sękatym kijem, po
którym pozostały agresorowi dziury w nodze. Takim właśnie był
autor w dzieciństwie: łagodny i spokojny na codzień – zamieniał
się we „wściekłe zwierzątko” w razie czyjejś agresji.
Małego i słabego chłopca nikt w dzieciństwie nie pobił, bo
spotykał się z „furią w czystej postaci”. I tak powinno być
zawsze ze wszystkimi agresorami. Tego samego starałem się w
przyszłości uczyć swoich synów.
Po
wszystkich tych „placowych” uliczkach i zakamarkach, pomiędzy
domami, ogródkami i drewnianymi komórkami, od rana do wieczora,
szczególnie wiosną i latem, uganiała się z wrzaskiem „placowa
dzieciarnia”, często w towarzystwie koleżeństwa z Czarnej Góry.
Jedynie do „placowej Szkoły” dochodziły młodsze dzieci z
Nowego Placu i „ze Stacji”, ale te znikały stąd zaraz po
ukończeniu lekcji. „Z miasta” i z okolicznych wiosek mało kto
tutaj zaglądał, chyba że w niedzielę, w odwiedziny do krewnych.
Stary plac żył swoim własnym, nieomal „zamkniętym” życiem,
leniwie jednostajnym i nieco nudnym na co dzień. Toteż, przy braku
telewizji i komputerów, dzieci lat 50-tych XX wieku zmuszone były
zajmować się „wszystkim innym”.
Całe popołudnia
więc toczyły się tutaj wyimaginowane bitwy i wojny chłopaków,
którzy wrzeszcząc wniebogłosy: „hende hoh” „poddajcie się”,
„padnij” itp. itd., „strzelali” do siebie z patyków (było
wszak po wojnie), okładali się tymiż, udając szermierkę
(czytywało się i Sienkiewicza), albo strzelali z własnoręcznie
wykonanych łuków i „naparzali się” dzidami, po przeczytaniu
jakiejś „indiańskiej” przygody. Niejedna kura i kogut na Placu
straciły pióra na pióropusze. Ale zasada była prosta: na Placu,
to były kury „placowe”, więc nikt do nich nie strzelał. Ale
„poza placem”, np. „pod Witeradowem”, napotkane tam kury były
„dzikie”. O święta głupoto dzieciństwa !!! Całe szczęście,
że żadna kura nie straciła jednak z naszych rąk życia.
W latach
późniejszych, na przełomie 50/60-tych, słynne były wojny
„szczepów indiańskich” poza miastem, na dzikich „preriach”
koło torów kolejowych do Bukowna. Odbywały się tam regularne
bitwy „indian”, pod wodzą „Sokolego Oka” (Jurek Gregorski,
późniejszy nauczyciel olkuski), z „białymi i z innymi
„indianami”. To wtedy Jurek stracił oko. Głośno było o tym
nawet w „Gazecie krakowskiej” (miałem wówczas 13 lat, a mój
serdeczny potem kolega, Jasiu Kmiecik, o mało co nie postradał
kolana w bitwie). Po tym właśnie zdarzeniu poprzenoszono różnych
chłopaków do innych szkół, Janka np. do „trójki”, gdzie się
zaprzyjaźniliśmy.
Poza tym, grało
się w „serso”, w „palanta”, w „klasy” we „wojnę”
itp. gry i zabawy, a to już często z dziewczętami. „Hitem”
sezonu lat 50-tych, gdy chłopak nie miał roweru (a mało ich wtedy
jeszcze było), było ganianie po Placu „z kółkiem”. Brało się
najlepiej „rafkę od roweru” i prowadząc ją biegiem przy pomocy
zwykłego patyka, toczyło się po wszystkich uliczkach. Do
prowadzenia kółka bez rowka, np. z „fajerki”, trzeba już było
mieć wygiętą z drutu prowadnicę, tzw „hamulec” (takie jakby
„u” na pręcie). Większość rowerów w tych czasach, bardzo
często jeszcze przedwojennych, należała do dorosłych, więc na
takim męskim rowerze jeździło się „pod rurką”, z kręgosłupem
wygiętym w bok. Na „damce” było już każdemu łatwiej. Dlatego
też, około 1955 roku mój ojciec kupił taką „damkę”, aby
mogła służyć całej rodzinie (sam jeździł najczęściej na
swoim przedwojennym, francuskim motocyklu „z demobilu”). Trzeba
było mieć w tamtych latach na zakup roweru „talon”
przydziałowy. „Eksploatowałem” tę „damkę” intensywnie,
jeżdżąc po całej okolicy. W wieku 12 lat (1959 rok) „zaliczałem
na niej” i Trzebinię, Wolbrom i Bolesław, o Kluczach czy Bukownie
nie wspominając. Młodzież „włóczyła się” wówczas po
okolicy nałogowo i intensywnie. Ale rodzice przeważnie się o
chłopaków nie bali, bo było „bezpiecznie”. Gdy jechałem np.
do Trzebini, na całej trasie spotkałem może dwa, trzy samochody.
O furmankach się nawet nie mówi, bo często, o ile chłop batem nie
zdzielił, wjeżdżało się na górki, czepiając „fury”.
Dopiero lata sześćdziesiąte przyniosły wzrost liczby rowerów,
motocykli i samochodów.
Podobnie
bezpiecznie jeździło się w latach 50-tych po szosach w zimie, na
sankach, tym bardziej, że o odśnieżaniu dróg wtedy nikt jeszcze
nie słyszał. Pięknie zjeżdżało się szosą „od Osieka” (bo
była długa góra), ale i poza szosą, np „od Krzyża”
(sąsiedztwo drogi chrzanowskiej). Maluchy jeździły na sankach „z
pagórka” (teraz teren Oczyszczalni ścieków), albo w Lasku
fabrycznym.
Niestety nigdy
nie udało się autorowi zdobyć jakiejkolwiek fotografii Szkoły
fabrycznej, o której
wyżej już
wspomniałem. Nie jestem w stanie spisać wszystkich wspomnień ze
szkołą związanych, mimo że chodziłem tutaj tylko przez cztery
lata, do czasu zbudowania pod koniec lat 50-tych przy „nowej”
drodze, od szosy do Witeradowa do szosy do Osieka (zalążek Al.
1000-lecia – o tym dalej) nowej Szkoły Podstawowej Nr 3. Ze
szkołą fabryczną związane są dla dzieci „placowych” miłe
wspomnienia, była ona bowiem dla nas „we wczesnym socjaliźmie”
również pierwszym kinem.
Co jakiś czas,
w ramach „ukulturalniania narodu”, a więc również w ramach
krzewienia socjalistycznej propagandy – klasa szkolna stawała się
często salą kinową. Trzeba było widzieć tę dzieciarnię
biegającą i krzyczącą: - „kiniarz przyjechał, kiniarz
przyjechał!!” - na widok operatora z kina „Orzeł”, wiozącego
na bagażniku roweru aparat kinowy i rolki filmów! Potem zaczynała
się gorączka przygotowań, w ramach której dzieci biegały do mam
po koce, którymi zasłaniano okna klasowe i po chwili, dla młodych
i starszych mieszkańców placów wyświetlano w dusznej sali
przeróżne filmy krótkometrażowe: bajki rysunkowe, krótkie
fabularne, komedie z gatunku „Pat i Patachon” i temu podobne.
Oczywiście, lekcje wtedy były zawieszane.
W takim
kinie zaczynały dzieci placowe swą filmową edukację, łyknąwszy
przy okazji niemało
socjalistycznej
propagandy. „Duże kino” zaczynało się dla dzieci lat 50-tych,
gdy już rodzice dali
pieniądze i
puścili do kina „Emalia” w Świetlicy fabrycznej na Nowym placu,
czy do przedwojen-
nego także
jeszcze kina „Orzeł” w mieście.
6.
Budynek byłej Szkoły na Starym placu, już „w fabryce”, jako
„Pralki surowe” (koniec
lat 60-tych ; Fot. Jan Nosowicz ; źródło: Piotr Nogieć OSF) (komputerowo
„dorysowano” na fasadzie zarys dawnego wejścia - autor)
Powyższa
fotografia została wykonana przed wybudowaniem w tym miejscu nowej
Hali Teflonu i Aluminium, gdy wokół byłej Szkoły nie istniały
już od dawna budynki mieszkalne Nr 67 i 69. Takie ujęcie nie mogło
by powstać w czasach funkcjonowania Starego placu Nr 2, a to z
powodu ciasnoty panującej na tym „placu”. Budynki mieszkalne
stały bowiem wokół szkoły w odległości zaledwie kilku metrów.
Szkoła
„placowa” była parterowym, niewysokim, lecz szerokim nawet i
długim budynkiem, przykrytym dosyć wysokim dachem. Na jej strych
prowadziły przy frontowej, szczytowej ścianie, pozbawionej okien,
drewniane, proste schodki z balustradą. Na strychu zaopatrzonym w
jedno okienko od północnej strony i jedną żarówkę, mieszkańcy
suszyli zazwyczaj pranie, na schodkach zaś lubiły „po lekcjach”
przesiadywać dzieciaki, tocząc niezmiernie dla nich zajmujące
rozmowy.
Pod szkołą
natomiast, ciągnęły się po bokach od centralnie zlokalizowanego
korytarzyka piwnice mieszkańców placu, gdzie trzymali oni zimą
ziemniaki, jarzyny, kiszoną kapustę w beczkach, weki z przetworami
itp. „zapasy”. W piwnicach światła elektrycznego nie było,
chodziło się tam ze świeczkami, było trochę „straszno”,a
poza tym rodzice pilnowali kluczy, więc dzieciaki raczej tam nie
„szperały”. Niektóre piwniczki miały w murze malutkie
„okienka ze skosa w górę”, na zimę zatykane zazwyczaj słomą.
Strych i piwnice, to było „królestwo dorosłych”. Jesienią,
„pielgrzymki gospodyń domowych” z Placu, z naczyniami pełnymi
poszatkowanej kapusty (szatkownica często pożyczana była „z rąk,
do rąk”), zmierzały ku szkolnym piwnicom, gdzie stały, zbyt
wielkie czasem beki do kiszenia kapusty, aby je można było
przenieść pełne, po czym ten specjał był udeptywany i i
przyprawiany przez innych członków rodziny, już w piwnicy. Kto
miał mniejszą rodzinę i mniejszą z tego powodu beczkę, miał
łatwiej, bo „deptało się” kapustę w domu i przetaczało pełną
beczkę. Najłatwiej było tym, którzy pod własnym mieszkaniem
mieli własną piwnicę, ale za to do korytarza podchodził im smród
kapusty. I tak, i tak, - niezbyt pozytywne były oba rozwiązania.
Do piwnic
schodziło się z tyłu budynku, od wschodu w dół, po wyłożonym
płaskimi kamieniami „upadzie”, od zachodu ograniczonym i
nakrytym „ze skosa” betonowym „półdachem”, na którym
również dzieci chętnie „polegiwały” w cieniu szkoły i hali w
upalne dni. Był to zakamarek chętnie używany do prowadzenia
„poufnych rozmów”.
„Królestwem
edukacyjnym” był cały parter Szkoły. Od centralnie
zlokalizowanego, podobnie jak w piwnicach, korytarzyka, za malutkim
przedsionkiem, pełniącym rolę „śluzy cieplnej”, były na obie
strony wejścia do dwu tylko sal lekcyjnych, w których dzieci z
poszczególnych klas uczyły się „na zmiany”. Każda sala
zaopatrzona była w jeden piec kaflowy (węglowy), które ogrzewały
również „przez ścianę” dwie małe klitki od północy, a to
„pokój nauczycielski”, używany również przez dochodzącą z
Ośrodka zdrowia higienistkę jako „pokój medyczny” i
„graciarnię - lamus”, używaną też do przechowywania pomocy
naukowych (map, globusa itp.). Okna szkoły od każdej strony były
okratowane, dwuskrzydłowe, zaopatrzone od góry w uchylne lufciki.
Podłogi wszędzie tutaj były drewniane, z desek (jak i na całym
Placu). O ile jednak gospodynie domowe na Placu szorowały zazwyczaj
podłogi w kuchniach „na biało”, zaś w pokojach deski
lakierowano na brązowo, o tyle podłogi w Szkole bezwarunkowo
pokrywane były tzw „pyłochłonem”, dosyć śmierdzącą, czarną
mazią, która brudziła bose czasem w lecie stopy dzieci, dłonie,
ubranie. Do dzisiaj nie potrafię odgadnąć, co to była za
substancja, „trująca placowe dzieci”.
W klasach
stały proste, starego typu (pulpit związany z siedziskiem) ławki,
przeważnie czarno malowane, w pulpitach były dziury na kałamarze,
uzupełniane przez dyżurnych atramentem z wielkich butli. Do
kompletu czarna tablica, kreda, gąbka, ot jak to w szkole. Raczej
było tu smutno, ale kto szkołę lubił, nie odczuwał tego. Jednak
trzeba było „być zawsze grzecznym”, bo na porządku dziennym
były tu zawsze kary cielesne: „łapy”, targanie za uszy,
ciągnięcie za włosy, „strzał w glacę”, i najbardziej może
dotkliwa „pokładanka”, czyli bicie po pupie rózgą lub linijką.
Dla „weteranów łobuzerki” jednak, zahartowanych „przy
ojcowskim pasku” w domu, nawet i taka kara była do wytrzymania.
Specjalistą od
„łap” był np. pan Lechowski, nauczyciel, który dołączył do
grona nauczycielskiego dwu nauczycielek w 1956 chyba roku. Tenże,
mieszkając „na Stacji” (czyli koło dworca po drugiej stronie
kolei), w drodze do Szkoły zaczajał się za wagonami, upatrując
uczniów, którzy tak jak on, chodzili przez tory (naokoło, przez
Nowy plac, lub przez przejście pod torami w okolicy dzisiejszego
pieszego wiaduktu na Czarnej Górze, było bowiem zbyt daleko).
Delikwenci następnie w szkole „brali łapy wymierzane linijką”.
„Ostra dla niegrzecznych uczniów” była także i pani
Kassykowa, ale może i nie dla wszystkich, za to pani Kurachowa -
nieco „łagodniejsza”. Zawsze trochę się liczyło to, z
jakiej rodziny był uczeń. Nie mogę „operować” tu nazwiskami
delikwentów, ale nigdy nie zapomnę, jak wielkie dłonie
nauczycielki spadające na wątłe ramiona szczupłego chłopca z
Nowego placu „wytłukiwały mu na nich rytm” do grzmiącego nad
jego głowiną krzyku: „Po coś ty przyszedł do drugiej klasy
??!!” Innym razem, inny dziewięcioletni chłopiec był ze
złością szarpany, potrząsany i uderzany głową o tablicę.
Na „porządku
dziennym było także karne pozostawanie po lekcjach w „kanciapie
na zapleczu”, tzw „koza”. Prości rodzice byli przyzwyczajeni
do takiego traktowania ich dzieci, bo „tak przecież było w szkole
od zawsze”. Po wywiadówkach, nie takie „dantejskie sceny”
odbywały się przecież w niektórych domach.
Ja, będąc
wtedy dosyć „układnym” uczniem nie miałem takich kłopotów,
ale niektórzy inni ??
Raz jeden tylko,
gdy „niechcący wpadłem” rowerem na ścieżce placowej na
młodszą uczennicę i rozdarłem jej płaszcz, po przyznaniu się do
tego czynu, zostałem zrugany przez nauczycielkę, która natychmiast
wysłała mnie z tymże ubrankiem do mojej mamy, aby rozdarcie
zaszyła (nowe ubrania dla dzieci w tamtych czasach nie tak łatwo
było kupić i często szyło się je z materiału, po ubraniach
dorosłych, co widać np. na fotografii Nr 15).
Bardzo prymitywne
były na Placu lekcje WF. Z powodu ciasnoty obok szkoły, nie dało
się tu grać w piłkę. Na zewnątrz zaś nas nie prowadzano. Trochę
się biegało dookoła szkoły, trochę klasycznej „gimnastyki” w
salach lekcyjnych, lub ulubiona „zabawa” pani Kassykowej w klasie
lub na ciasnym korytarzu. Dzieci, ustawione w dwa rzędy naprzeciwko
siebie, na znak nauczycielki, od jednego końca, parami przebiegały
„krakowiakiem” przez środek całego szpaleru, na drugi koniec,
gdy wszyscy uczniowie śpiewali chórem infantylną piosenkę: „Chodź
kureczko tańcować, będzie ci muzyczka grać, chodź, chodź, -
nie mogę, bom jest chora na nogę”... Doprawdy, żenujące to było
i bardzo tej „zabawy” nie lubiłem, ale dzieci przynajmniej
zażywały trochę ruchu. Przypominam sobie, że chłopcy bardzo
wstydzili się tańczyć z dziewczynkami, ale jeszcze bardziej chyba,
gdy któremuś „do pary” przypadł drugi chłopak. To był
„obciach”! Przypuszczam, że od tego właśnie czasu
znienawidziłem taniec serdecznie i nawet w dorosłości tańczyłem
bardzo niechętnie, zawsze bowiem przypominała mi się ta
„kureczka”. W ramach „opieki medycznej” tamtych czasów,
kilka razy w roku dochodziła do Szkoły wyznaczona spośród
pielęgniarek olkuskich higienistka, sprawdzająca dzieciom głowy
(walka z wszawicą), czasem także lekarz, pobieżnie badający stan
ich zdrowia. W razie choroby prowadzało się dzieci do Przychodni
lekarskiej na Czarnej Górze, lub do Ambulatorium na Nowy Plac
fabryczny.
Wydaje mi się,
że w początkowych latach 30-tych przed wojną, Szkoła placowa
kształciła tylko dzieci klas pierwszej i drugiej, bo moja mama w
wieku 10 lat chodziła już do żeńskiej Szkoły Powszechnej przy
ul. Górniczej. Pod koniec tego dziesięciolecia, już trzy
początkowe klasy tutaj uczęszczały, dalej zaś kontynuowały
edukację w Szkole Powszechnej Nr 1, której Szkoła placowa zawsze
podlegała. Gdy ja do tejże Szkoły od 1954 roku uczęszczałem,
chyba w związku z budową przy nowej drodze w lesie, później Al.
Tysiąclecia - nowej szkoły Nr 3, którą ukończono dopiero latem
1958 roku, zmuszony byłem chodzić do starej szkoły, również i w
klasie czwartej. Dopiero piątą klasę rozpocząłem we wrześniu
1958 roku w nowym budynku.
Oprócz
„kina w Szkole”, w ramach „ukulturalniania narodu” działała
także we wszystkich domach Starego i Nowego placu sieć
radiowęzła fabrycznego, dostarczającego bezpłatnie audycje
radiowe i informacyjne za pośrednictwem systemu darmowych
głośników, które można było co prawda włączać i wyłączać,
ale nie dało się samodzielnie wybierać programu. Ale cóż
chcieć, jeżeli mało kto miał w domu przedwojenne jeszcze radio,
radia po wojnie (np typu „Pionier”) kupowało się tylko na
talony, rozdzielane przez „władzę” (u nas w domu w 1954 roku),
a pierwszy telewizor rodzina Władysława Maliszewskiego mogła
sobie kupić dopiero po przeprowadzce do nowego bloku, w roku 1958.
Jak to już
wyżej wspominano, od zachodu Drugi plac ograniczony był dalszym
ciągiem budynku
mieszkalnego Nr
69, przylegającym tylną ścianą do tylnej ściany budynku Nr 71 na
Starym placu Nr 3 (Trzecim placu – symbol 8H), pomiędzy
północnymi końcami których to budynków, a murowanymi Halami
fabrycznymi od północy (dalszym ciągiem tych samych hal, co na
fotografiach Nr 5, 6 i 7 ) było tylko wąskie przejście na Trzeci
plac. W tym ciągu mieszkań o ekspozycji wschodniej, licząc od
Ścigajów, zamieszkiwali w zupełnie przyzwoitym mieszkaniu
dwupokojowym z kuchnią, przed wojną chyba niemieccy Geisnerowie (z
których przyjaciel Bogdana Szczygła Bernek), a kto obok, nie wiem.
Szczygłowie (z nich znany powojenny lekarz, podróżnik i pisarz
Bogdan Szczygieł, autor cytowanej tutaj kilkakrotnie książki „Z
całego świata tamta strona”, niezmiernie sugestywnie
przedstawiający w niej wspomnienia swego przedwojen-nego,
dziecięcego życia na Starym placu) – mieszkali co prawda na
Czarnej Górze, ale Bogdana babcia - na Pierwszym placu (być może
przed Supernakami). Bogdan Szczygieł wspomina:
„Do fabryki
przylegały kolonie mieszkalne. Stary i Nowy Plac. Nowy to była
Piła. Tak się nazywał. Stary – to nasza ojczyzna. Dzielił
się na trzy osiedla. Mówiliśmy: pierwszy, drugi i trzeci plac.
Babusia mieszkała na pierwszym, Bernek na drugim, obok szkoły. Na
trzecim, gdzie było najwięcej miejsca między domami i ogródkami,
grało się w „nogę” i palanta (...)”[7]
Po wojnie we
wspomnianych dwu mieszkaniach Drugiego placu mieszkali inż.
Kazimierz Zawisz z rodziną z lewej, a po drugiej stronie wejścia
Leśniakowie. Obie te rodziny były dobrze znajome autorowi.
Kazimierz Zawisz miał dwoje dzieci: starszego Zygmunta, który w
dorosłym życiu także pracował w fabryce w Dziale Głównego
Energetyka, w czasie, gdy był tutaj jeszcze zastępcą Władysław
Maliszewski (ojciec autora) i młodszą Małgorzatę, z którą mały
Ryszard lubił się bawić w dzieciństwie.
Natomiast u
starszej pani Leśniakowej zamieszkiwał w dzieciństwie jej wnuczek
Ryszard Cibor,
serdeczny
przyjaciel autora w czasach szkoły podstawowej, z którym autor
bawił się na placu,
siedział w jednej
ławce w szkole, biegał na wycieczki po całej okolicy, i w ogóle
wszystko robili razem jak „papużki-nierozłączki, dopóki czas
ich nie rozdzielił, gdyż po ukończeniu podstawówki, Rysiek Cibor
został zabrany przez rodziców z Olkusza, do Piekar Śląskich, a w
końcu do Kielc. Później chłopaki także jeszcze
się trochę przyjaźnili, ale w końcu każdy poszedł własną
drogą. Po ukończeniu studiów z dziedziny psychologii Ryszard
Cibor „zrobił” karierę naukową i jest obecnie doktorem
Psychologii Pracy, prowadzącym pracę naukową na Śląsku i
publikującym wiele prac naukowych z tej dziedziny. Zarówno
Kazimierz Zawisz, (po śmierci żony jeszcze żyjący na Placu Nr 2,
choć już chory), jak i pani Leśniakowa, po likwidacji Starego
placu otrzymali mieszkania w nowym bloku przy ul. Króla K.Wielkiego
(wtenczas 1 Maja). Tamże nadal mieszkał w mieszkaniu po babci
Marek Cibor, młodszy brat Ryszarda Cibora, będący przez długie
lata elektrykiem w Fabryce Naczyń Emaliowanych.
Dalej
jeszcze, na północnym skraju budynku mieszkalnego Nr 69, w niezbyt
dużym mieszkaniu
z drewnianym
ganeczkiem, zamieszkiwała po wojnie rodzina innych Curyłów, a
więc dwie, czy
trzy starsze
siostry Curyłówny i ich brat, który gdy się ożenił i zbudował
dom na Dodatkach Wi-
teradowskich,
zabrał siostry do siebie. Jedna z nich pracowała dawniej w biurze
PSS-u, w czasach gdy pracowała tutaj siostra autora kroniki,
Elżbieta z Maliszewskich Lisowska.
Na tym zasadniczo
zakończyć by można omówienie Starego drugiego placu fabrycznego.
Do Placu
trzeciego, jak to już wyżej wspominałem dojść można było
dwiema drogami : wspomnianym przejściem od Placu drugiego i
wąziutką uliczką od strony Kanału i ścieżki „do miasta”,
wiodącej wzdłuż budynku mieszkalnego Nr 70 „nad Kanałem”,
poniżej Mostu, Czarnej Góry, ulicy Kolejowej i „górek” koło
Kanału, z których maluchy placowe zjeżdżały zimą na sankach.
Tamże później w latach 60-tych XX wieku zbudowano fabryczny Basen
kąpielowy, przeciwpożarowy (na „górkach” - patrz dalej).
Na Trzecim placu
fabrycznym, pomimo dosyć szerokich ogródków było najwięcej
miejsca do gry
w piłkę, w
„klipę”, w „wojnę” i tak dalej, tym bardziej, że
zamieszkiwali tam jacyś tacy ludzie,
którzy dzieciaków
za bardzo nie przeganiali. Wspomina o tym nawet Bogdan Szczygieł w
swojej
książce (patrz
wyżej).
Trzeci plac, przylegający od północy do muru Hal fabrycznych
(patrz wyżej), od wschodu
ograniczony był
budynkiem mieszkalnym Nr 71 o ekspozycji zachodniej, przylegającym
tylną
ścianą do
budynku Nr 69 na Drugim i Pierwszym placu. Tutaj niezbyt dokładnie
pamięta autor
kto gdzie
zamieszkiwał, ale wydaje się, że od lewej mieszkali Barciccy
(starszy pan Barcicki pracował „na Kolei”, a jego córka w
„kantorku” Magazynu fabryki) Barciccy mieli też syna Zenona.
Dalej w prawo mieszkali Mączkowie (Wincenty Mączka, fabryczny
„artysta”, pracujący w Prototypowni, z córkami: Lilianą i
Ewą), i starsza pani Mączkowa z wnuczką Małgorzatą (koleżanką
szkolną autora kroniki).
Dalej,
w tymże samym budynku, w kierunku wyjścia na Kanał było kilka
małych mieszkań,
w których
mieszkali jeszcze chyba: Kocjanowie, Helena Cader (późniejsza
Indykowa) i pani
Trzcionkowska,
babcia szkolnej koleżanki siostry autora Ewy Maliszewskiej – Marii
Tondosówny,
z rodziny
zamieszkałej na Czarnej Górze (późniejszej Kołodziejczykowej).
Jak do tej
pory, autor dysponuje tylko jedną fotografią z Trzeciego placu (na
mapie symb.8H), ukazującą właśnie lewy,północny narożnik
domu Nr 71, z czasów bezpośrednio powojennych.
7.
Trzeci plac, naroże wschodniego budynku Nr 71 (o ekspozycji
zachodniej ; za dachami
widoczny zachodni Komin fabryczny ; lata powojenne ; źródło: z
albumu rodziny Góralczyków ; Paweł Barczyk OF)
W długim
natomiast budynku mieszkalnym Nr 70 „nad Kanałem” zamieszkiwało
także sporo
rodzin, w małych
i większych mieszkaniach. Wyliczając od lewej (wejścia do tych
mieszkań były od północy, ale okna z pokojów wychodziły na
południe), byli to: na wschodnim narożu Głowaccy
(z nich kuzynka
autora Iza, późniejsza Artynowska, której matka w jakiś tam
sposób pochodziła
z Halkiewiczów),
Gocowie (z nich mój były szkolny kolega, Wojciech Goc, jego brat
Paweł, - dalecy moi kuzyni, oraz najmłodszy z nich Marek Gotz –
jego syn Artur, jest początkującym aktorem XXI wieku), którzy
prędko przeprowadzili się na Czarną Górę i może inni,
lokalizacji mieszkań których autor nie bardzo już pamięta.
W
środku mniej więcej tego budynku, dosyć duże mieszkanie z
przedpokojem i łazienką zajmowali Buchalikowie, a więc kolega
szkolny ojca autora jeszcze sprzed wojny, Władysław Buchalik z żoną
i trzema córkami: Jadwigą (koleżanką szkolną siostry autora
Elżbiety z Maliszewskich Lisowskiej),
Martą (koleżanką szkolną autora) i Urszulą (koleżanką szkolną
późniejszej żony autora). Dalej jeszcze mieszkali Cebowie (z nich
Zdzisław Cebo, znajomy
autora do dziś, choć rzadko spotykany), oraz Góralczykowie
(„senior” Góralczyk był przed wojną
ogrodnikiem fabrycznym u Westena – patrz fotografie Nr 9 i 16-18),
oraz na końcu chyba Kramarczukowie (z nich znakomicie mi znany
kierowca zakładowy, Włodzimierz Kramarczuk – patrz fotografia z
Części 3 opracowania, „Nowy plac fabryczny” - i jego siostra
Barbara, koleżanka szkolna Ryszarda – fot. Nr 15).
Na samym
końcu Trzeciego placu, gdzie nawet i po wojnie istniała jeszcze
drewniana brama
na „czwarty
plac” (patrz wyżej), do zachodniego końca budynku Nr 70
przystawiony był poprzecz-
nie krótki
budynek Nr 72, mający chyba od strony Trzeciego placu w rogu jakieś
małe mieszkanie (może tam właśnie mieszkali Kramarczukowie), a
od strony „czwartego placu”, w zasadzie nie wyróżnianego, choć
istniejącego – dosyć duże mieszkanie Emila Banysia, słynnego
niegdyś olkuskiego piłkarza, byłego powojennego kierownika Działu
Inwestycji i kierownika Zaopatrzenia Inwestycyjnego w czasach, gdy
pracował tutaj po raz drugi autor (lata 1973 – 1976). Emil Banyś
miał trzech synów: Zdzisława, Ryszarda i Wiesława, jednak żaden
z nich nie był bliższym kolegą autora, z racji różnic wiekowych.
Najmłodszy z nich, prof. Wiesław Banyś, jest od roku 2008 Rektorem
Uniwersytetu Śląskiego.
Po
drugiej stronie „czwartego placu”, w głębi, na małym placyku
pomiędzy murami Hal fabrycznych (patrz Mapy Nr 1 i 7), istniała
swoista „mała plaża” składająca się z bardzo miałkiego,
białego piaseczku, wysypującego się tutaj z otworu w murze
fabrycznym, po piaskowaniu jakichś elementów blaszanych, nie
podlegających w toku produkcji procesowi trawienia kwasem. Tutaj
bawiły się często placowe maluchy w tej zaimprowizowanej
piaskownicy, choć przecież gdzie indziej, w Lasku i w Kanale
piasku było także dosyć.
Ze Starego
placu Nr 3 wychodziło się na ścieżkę, wiodącą obok Kanału „do
miasta”, gdzie otoczone kamiennym murem stały wspominane już
wyżej „Domy dyrektorskie”.
8. i 8B. „Domy dyrektorskie” na
peryferiach Starego placu (lata
50-te i 60-te ; źródło: z albumu Stanisława Wardęgi ; oraz Piotr Nogieć OSF II)
W drugą
stronę od tej bramy, czyli w lewo, powracało się do Lasku
fabrycznego i dalej, na Czarną Górę, do Witeradowa i na Nowy
plac fabryczny. Tzw. „Lasek fabryczny”, to nie był jakiś tam
sobie, „byle jaki lasek”. To był „nasz Lasek”! A w nim
najważniejszy był „nasz Kanał”!
9. Dróżka wzdłuż domu
Nr 70 i płytki Kanał Witeradówki po zachodniej stronie
zewnętrznej Lasku (od lewej: połudn. ściana
budynku Nr 70, Kanał, „górki” ;
w głębi mur, za nim Lasek ; stojące osoby zasłaniają
drewniany Most ;
fotografia przedwojenna ; źródło: z albumu rodziny
Góralczyków ;
Paweł Barczyk OF)
O tymże
właśnie terenie, czyli Lasku fabrycznym pisał Bogdan Szczygieł :
„Właściciel
fabryki myślał widocznie o jej rozbudowie w przyszłości, zakupił
bowiem duży kawał
lasu
przylegającego do placów i fabryki i ogrodził go wysokim murem.
To był las fabryczny.
Dżungla, tajga i
puszcza naszego dzieciństwa. Ileż przygód niezapomnianych,
nieporównywalnych z żadnymi innymi, przeżytymi później w
dalekich światach, przeżył każdy z nas w fabrycznym lesie !
Za murem też
był las. Duży, ciągnący się przez Pakuskę pod Osiek, obchodził
bokiem Witeradów
i łączył się z
wielkim kompleksem goreńskich lasów. Za kratami – to było
właśnie za murem, w
dużym lesie.
Kraty bowiem, potężne żelazne kraty, zamykały w murze wylot
kanału. Tego kanału,
w którym
leżeliśmy, gryząc cierpkie ziarna słonecznika, w lipcowe
popołudnie trzydziestego dzie-
wiątego roku.
Kanał szeroki
na jakieś pięć metrów, głęboki na wysokiego chłopa, z
umocnionymi kamieniami ścianami, służył nam świetnie do gry w
piłkę. Lecz wykopany był bynajmniej nie z myślą, by stać
się jordanowskim
ogródkiem dla nas, placowych dzieciaków.
Gdzieś daleko za
Orzechową Górą, w lesie koło Kosmolowa wypływała Baba. Ta
sama, o której
mówiono, że
wspólnie z drugą babą – Królową Boną – okradła Polskę. Z
małych, skrytych w ka-
czeńcach i
niezapominajkach źródełek z tamtej strony wsi, wypływała
Witeradówka. Ta przynaj-
mniej, choć
leniwie i niechętnie, poruszała jednak wielkie koło
witeradowskiego młyna, nim
niecały kilometr
dalej, już niedaleko fabryki, ginęła wśród piasku. [8](
... )
10. Koło
młyna Szczygłów w Witeradowie – lata 60-te i 70-te XX wieku
(źródło: arch. autora, oraz fragment fotografii z OSF – z
arch. Włodzimierza Barana)
” I dalej :
„Baba
natomiast sączyła się leniwą stróżką , coraz węższą, coraz
mizerniejszą, opływała bokiem
Orzechówkę i
choć żaden młyn nie zatrzymywał jej po drodze, gubiła się w
piaskach Pakuski. Ale
z drugiej strony
miasta, 3-4 kilometry dalej, wypływały liczne, maleńkie wstążki
wody, łączyły się
w szersze,
rozlewały płytko w wiklinowych chaszczach i płynęły dalej w
kierunku Bukowna.
Tak było
zazwyczaj. Lecz od czasu do czasu, podobno raz na siedem lat, Baba
i Witeradówka
stawały dęba –
wylewały. Wówczas cały las od Witeradowa wyglądał jak poleskie
uroczyska, a woda waliła kanałem wzburzona, bulgotliwa. Wdzierała
się na place, zalewała mieszkania, zagra-
żała fabryce. Z
drugiej strony Baba atakowała stację, zalewała, podmywała
torowiska, wdzierała
się do fabryki,
rozlewała się szeroko na piaskach pod Czarną Górą, zatapiała
ogródki. Kanał był
wykopany na to, by
wody, zwłaszcza Witeradówki spływały, nie wyrządzając fabryce
szkód.
Przez kanał było
blisko. Tyle, że trzeba się było przeciskać między żelaznymi
prętami.[9] ( ... )”
Wszystkie te opisywane przez Bogdana Szczygła z czasów
przedwojennych, a pamiętane przez autora niniejszego opracowania z
lat 50-tych i 60-tych XX wieku miejsca odnaleźć tu można
w opisach i
wyjaśnieniach, dołączonych do dwu bardzo dokładnych map : mojej
mapy „powestenowskiej” z lat od 1963 roku (Nr 1 - patrz wyżej)
i bardziej szczegółowych map, również mojego autorstwa, Nr 2-8.
Dzięki
nim, być może czytelnik niniejszej pracy będzie w stanie wyobrazić
sobie lokalizację opisywanych obiektów, po większej części już
niestety nie istniejących (patrz dalej), na miejscu których
stanęły potem inne, niektóre także już nieistniejące, choć
„młodsze” obiekty.
Jak to więc pokazują zamieszczone tutaj, moje mapy, Kanał
odpływowy Witeradówki
przebiegał mniej
więcej ze wschodu (z byłego „dużego” lasu), przez wspomniane
kraty we wschodnim murze Lasku (8E), wzdłuż betonowego
muru fabrycznego Ogrodu zewnętrznego (8C), w którym to
miejscu był on najgłębszy i wymurowany z kamienia (dno Kanału
było tu częściowo tylko utwardzone, lecz zarośnięte trawą,
dzięki czemu miejsce to doskonale nadawało się do zabawy, np. do
gry w piłkę). W tym właśnie miejscu ponad Kanałem przebiegał
betonowy most, prowadzący do żelaznej bramy Ogrodu zewnętrznego.
11.
Widok Kanału w Lasku w najgłębszym miejscu ; widoczny mur
Ogrodu
zewnętrznego fabryki (ujęcie wykonane „od betonowego mostu”,
w kierunku
zachodnim ; fotografia przedwojenna ; źródło: z albumu rodziny
Góralczyków ;
Paweł Barczyk OF, cytowana także przez Karola Filarskiego - "Cofajka")
Dalej Kanał przebiegał po odkrytym terenie, pomiędzy budynkiem
mieszkalnym Nr 64
(po jego
południowej stronie), a Laskiem, mijając narożnik muru Ogrodu
zewnętrznego, za którym
to narożnikiem,
po stronie fabryki zlokalizowana była Obrotnica kolejowa na styku
dwu torów :
tego od bocznicy
kolejowej i tego, prowadzącego do Magazynu blachy.
12.
Narożnik muru fabrycznego, za którym zlokalizowana była Obrotnica
na torach ;
Za
szyją stojącej dziewczyny widać dach Szkoły „placowej”; obok
głowy chłopca budynek
dworca
; Dalej Kanał biegł na zachód (w lewo zdjęcia) w stronę
drewnianego Mostu, wzdłuż
budynku
mieszkalnego Nr 64 (patrz fotografia Nr 13) ; Po lewej stronie za
murem jest
widoczny bok i front Magazynu blachy, a w prawo od niego, również
z żelaznym oknem
w
ścianie szczytowej – bok Hali fabrycznej ze zdjęcia Nr 5 ;
Jeszcze dalej na zachód
Kanał
biegł poza drewnianym Mostem wzdłuż budynku Nr 70, jak to ukazuje
fotografia Nr 9 (fotografia przedwojenna ; źródło: j.w.)
Następna
fotografia, obejmująca widok z Lasku, w stronę budynku
mieszkalnego Nr 64, na lewym (zachodnim) końcu którego mieszkał
wtedy autor z rodzicami, ukazuje miejsce z tej samej górki, ale
bardziej na zachód.
13.
Fragment Lasku fabrycznego powyżej Kanału w 1950 roku ;
widoczny budynek Nr 64
od
południa, na wysokości mieszkania Podolskich ; Kanał, w tym
miejscu nieobmurowany,
pomiędzy krzewami, a płotem ogródków ; stoi mały, 3-letni
autor, z prawej jego ojciec
Władysław Maliszewski i sąsiad – młody Bogdan Latacz (źródło:
archiwum autora)
Jeszcze dalej na
zachód, obok ścieżki wzdłuż domu Nr 70, Kanał stawał się
coraz płytszy i szerszy, co znakomicie uwidacznia zamieszczona wyżej
fotografia Nr 9.
Nastrój i
klimat „tamtych lat i miejsc” oddaje znakomicie Bogdan Szczygieł
:
„Słoneczniki
mrugały do nas zza niskiego ogrodzenia. Były wysokie, smukłe,
dorodne. Wyższe,
dużo wyższe od
każdego z nas. Łodygi miały mocne, zielone, soczyste, jeszcze nie
zaczynały
schnąć. Było
ich dużo. Tryskając latem i słońcem gięły się lekko na
wietrze. Robiło to wrażenie,
że znudzone,
wymęczone natarczywymi pieszczotami niezmordowanych pszczół,
starają się od nich wykręcić. Zieleń, złoto i pąs –
bajecznie kolorowy żywopłot małego ogródka mojej babusi.
( ... ) Leżeliśmy
potem w kanale sami. Reszta rozleciała się gdzieś po ostatniej
partii „walki naro-
dów”, czyli
„dwu ogni”. Przegnane uprzednio kozy pani Niemczykowej wróciły
znowu i nieopodal obrabiały mlecze. Obserwowałem jak zbliżają
się ostrożnie do płotków, skąd, przez szpary między
balaskami, wychylała się nieostrożnie zielona nać marchwi i
apetyczne buraczane liście. Zza
fabrycznego muru dolatywały nawoływania furmanów, przetaczających
na obrotnicy wagony.
( ... )
Fabrycznych woźniców, z których każdy powoził parą ogromnych
belgijskich koni, znaliśmy
dobrze. Od stacji
kolejowej prowadziła do fabryki bocznica. Załadowane blachą, lub
w drugą
stronę pakietami
gotowych naczyń wagony, ciągnęły po szynach fabryczne konie.
Czasem, gdy na plac przywozili drzewo lub węgiel, pozwalali nam się
uczepić z tyłu i przewieźć kawałek. Bywało,
że aż do
stojącego już za murem, okalającym fabryczny las, kończącego
swój żywot – dworku
Mroczkowskich. To
była radość. ( … )
( ... ) -
Słyszałeś ? Podobno w lesie za kratami są Cyganie.[10]
( ... )”
Cały Lasek fabryczny, jak już wspominałem, otoczony był
wysokim murem
z kamienia
wapiennego, murowanym na wapiennej zaprawie, ze skośnym zwieńczeniem
z betonu,
na którym co
kawałek sterczały zagięte wsporniki żelazne z przeciągniętymi
nad murem drutami
kolczastymi.
Bardzo szybko zresztą po wojnie, ten kruszejący już nieco
miejscami mur „padał
ofiarą lenistwa”
mieszkańców Starego placu, którym nie bardzo chciało się biegać,
z Placu na
Czarną Górę
naokoło, ścieżką do dworku Mroczkowskich i stąd dopiero dalej,
- wskutek czego
w kilku miejscach
został on rozebrany i można było chodzić „na skróty”.
Po zachodniej
prawej stronie Lasku przy murze, ciągnął się cały szereg
drewnianych „wychodków”
i komórek,
należących do mieszkańców Pierwszego i Drugiego placu. W
niektórych komórkach
zamieszkiwały
placowe kozy. Od prowadzącej do Czarnej Góry ścieżki, do
zachodniego muru
było bardzo
blisko (patrz mapy). Lasek rozciągał się znacznie tylko na
wschód, w stronę dużego
lasu i
zewnętrznej, „zamurnej” ścieżki na Nowy plac fabryczny. Po
wojnie, pierwsze zmiany na
terenie Lasku
fabrycznego zaistniały już w 1956 roku, gdy wzdłuż południowego
muru Lasku
(patrz dalej),
lecz jeszcze w jego obrębie, zbudowano długi, drewniany barak,
przeznaczony na
hotel robotniczy
dla murarzy gliwickiej fimy budowlanej, która następnie przystąpiła
do budowy
przy „laskowej
drodze” kolejno dwóch bloków mieszkalnych dla kadry zakładu.
Były to więc
jeszcze czasy
sprzed wielkiego pożaru fabryki, gdy postać fabryki niczym jeszcze
się nie różniła
od postaci
przedwojennej. Przy „laskowej drodze” (powyżej drewnianego
Mostu nad Kanałem), ukazanej tutaj np. na następnej fotografii,
jako pierwszy powstał blok przy ul. Partyzantów 1,
w którym od roku
1957 zamieszkała następnie rodzina Władysława Maliszewskiego.
O samym
Moście „laskowym” tak pisał Bogdan Szczygieł :
„W miejscu
gdzie kanał przebiegał obok wylotów uliczek wiodących na
pierwszy i trzeci Plac,
przerzucono nad
nim most. Solidny, drewniany, szeroki na dobre kilka metrów most z
masywnymi
poręczami. Ten
most i skrawek fabrycznego lasu tuż do niego przylegający był
miejscem, gdzie
starsi schodzili
się wieczorem po pracy na papierosa, pogadać o tym co nowego w
świecie, zagrać
na rozłożonym na
trawie kocu partię „oczka”, „sześćdziesiąt sześć” lub
„tysiąca”. Tego lata wieczory były ciepłe jak nigdy, a
dyskusje ciężkie od wojny. ( ... ) Na moście jakoś ludniej było
niż zwykle.
Zatrzymałem się zaciekawiony. Oparty niedbale o poręcz, otoczony
grupką mężczyzn stał żołnierz. Z
trudem poznałem w szykownym, postawnym plutonowym pana Staśka
Sosnowskiego z pierwszego
Placu.”[11]
Niestety, nie udało mi się znaleźć nigdzie fotografii „Laskowego
Mostu” z czasów mojego dzieciństwa. Jedyną znaną mi fotografią
tego miejsca jest przedwojenna fotografia z albumu rodziny
Góralczyków (ze strony Pawła Barczyka – patrz fot. Nr 1),
ukazująca ów most z daleka. Piotr Nogieć ma z kolei w
swoich zbiorach fotografię z albumu rodziny Miszczyków, ukazującą
„starszego” pana Frączka, siedzącego na motocyklu mojego ojca
(francuski DEM „z demobilu”, rocznik 1930), przed moim
mieszkaniem, na której to fotografii odbija się cień balustrady
Mostu.
I w ten
sposób, za pośrednictwem sugestywnych słów nieżyjącego już od
lat pisarza-podróżnika,
z terenu Starego
placu i „centrum” obszaru Lasku fabrycznego, „powracam we
wspomnieniach” na teren zachodniej jego części. Nieco powyżej
Kanału, na wschód od Mostu i drogi, rozciągały się wśród
wysokich sosen niewielkie „wysepki krzewów” i wspominane już
wcześniej małe pólka ziemniaków, bobu i jarzyn. Co prawda
„chłopaki placowe” korzystali z tych okazji często i „ile
wlezie za pazuchę” (podobnie jak z jabłek i gruszek sąsiadów),
ale zawsze coś tam dla „właścicieli” poletek zostawało. Tę
górkę nad Kanałem ukazuje zamieszczona dalej fotografia Nr 14, zaś
następna, Nr 15, - teren na zachód od Mostu i drogi.
14.
Lasek powyżej Kanału ok. 1951 r. (autor z rodzicami ;
Władysław Maliszewski po
wypadku motocyklowym, stąd laska ; z prawej „starszy” pan
Frączek ; źródło:
arch. autora)
15.
Zachodnia część Lasku fabrycznego powyżej drewnianego Mostu nad
Kanałem
w
roku 1951-2 ; Widoczny mur Lasku, drewniane komórki i
ubikacje ; za murem
widoczny dach domu Walkiewiczów na rogu ul. Kolejowej (stoi do dziś
– pisane w roku
2013) ; Na ścieżce mały autor z koleżanką Basią Kramarczuk
; bloki mieszkalne
(Szkoła) i inne obiekty przy tej dróżce powstały poza kadrem
zdjęcia z lewej i powyżej,
w
latach po 1956 roku (fot. Jan Supernak ; źródło: archiwum
autora)
Podobnie jak
to opisywał Bogdan Szczygieł w odniesieniu do lat przedwojennych,
również i po wojnie, w latach 50-tych, nasze zabawy w Lasku
fabrycznym wyglądały nieco inaczej, niż wśród ciasnych
zakamarków placów. Przede wszystkim tutaj grało się w piłkę,
gdyż nie zagrażała nam ewentualność wybicia komuś szyby w
oknie, co mogło się zdarzyć, nawet i na dosyć szerokim Placu Nr
3. Autor ma „zaliczoną” na pograniczu ciasnych Placów Nr 1 i 2
– jedną taką wpadkę, gdy wybił „niechcący” szybkę w oknie
Ścigajów. Co najśmieszniejsze, szybę wybiła nie piłka, tylko
luźny sandał, który przy zamachu nogi zsunął się ze stopy i
poszybował wprost w pechowe okno. Skończyło się to oczywiście
dosyć typowo: najpierw ucieczka, potem przyznanie się do
„przestępstwa”, no i obowiązkowe w tej sytuacji wezwanie przez
rodziców szklarza z Czarnej Góry, pana Jochymka.
Najlepiej grało
się w „nogę” w Kanale, bo ściany Kanału zazwyczaj piłkę
wyłapywały. Poza tym, Kanał idealny był do „plażowania” i
grzebania się w piasku w miejscach, gdzie dno było już
nieutwardzone. Większość zabaw typu „w chowanego”, „w dwa
ognie”, we wojnę, w partyzantkę i „w indian” toczyła się
wśród „laskowych” drzew i krzewów. Zabawa „w klasy”, to
już tylko na placowych ścieżkach i placykach. Ale zabawa „w
podchody”, rozpoczynana zwykle na Placu lub w Lasku, „wyciągała”
nas zazwyczaj daleko poza wyjściową bramkę w murze, na drogę
zewnętrzną, na Nowy plac, oraz do „dużego lasu”, w stronę
Witeradówki.
Autor „ginął”
z Placu bardzo często. Po raz pierwszy zniknął mamie z oczu w
lecie 1950 roku, gdy to większość sąsiadów i sąsiadek „szukała
zaginionego dziecka” do wieczora, podczas gdy trzyletni delikwent
zakradłszy się w kuchni do kredensu, gdzie „wyłasował” pół
torby cukru pudru, wołany następnie bezskutecznie z podwórka przez
mamę – schował się za kredensem i został w mieszkaniu omyłkowo
zamknięty, po czym przesiedziawszy sam do wieczora w owej kuchni, i
popłakawszy się w efekcie – usnął przy stole. Tak też został
„odnaleziony” przez zmartwioną rodzinę około godziny 22-giej.
Po raz drugi, jako pięcioletnie dziecko powędrował sam przez Nowy
plac, za tory kolejowe, do domu Podolskich (stojącym do dziś przy
„pozostałości” dawnej drogi „krakowskiej”). Tamże
„zabawił” ze starszym kolegą, Sławkiem Banysiem, będącym w
odwiedzinach u wujka - aż do wieczora, po czym obaj chłopcy wrócili
sobie spokojnie do domu. Od tego czasu Ryszard „nie gubił się”
już, lecz tylko „zawieruszał”, na co z biegiem lat rodzice
przestali już zwracać uwagę. Odbywało się to już na zasadzie
rozmowy: - „Gdzie idziesz, Rysiu ?” - „Aaa, polatać
mamusiu...”, - „Na dwór, mamusiu..”, - „Do kolegów,
mamusiu...” itp., itd. Aż do dorosłości miał już autor z
wychodzeniem spokój i nikt się o niego nie martwił, ani go nie
szukał, bo czasy były „spokojne”, a chłopak „zaradny”.
Warunek był tylko jeden, aby do „wieczornego buczka”, czyli do
godziny 22-giej powrócić. Ale „placowe dzieci” bardzo często
„szalały” po Placu i Lasku, nawet do późna, szczególnie
latem. Wystarczyło np., że w którymś mieszkaniu miały miejsce
jakieś imieniny rodziców, lub w ogóle „miało się gości”,
wówczas wrzaski dzieciarni, przeszkadzającej wszak w domu,
rozlegały się nieraz na zewnątrz do późnego wieczora. Często
rodzice w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, gdzie dziecko
„zawieruszyło się”. Gdyby wiedzieli np., że poszło do kolegi,
a „latało po Rabsztynach, Podpolisach i Bukownach”, może by się
i martwili, ale … - wszak nie wiedzieli ... Inne czasy, inne
obyczaje, inne realia …
Toteż zdarzały
się niestety i tragedie. Zginął tragicznie np. w 1958 roku Arek
Wyrodek „ze Stacji” (brat Haliny, znanej później krakowskiej
aktorki), gdy wspólnie z drugim chłopakiem, w piwnicy kamienicy
mojego wujka, Franciszka Maliszewskiego „na Stacji” (gdzie
mieszkał), chciał rozbroić niewypał, znaleziony przez chłopców
na Pustyni Błędowskiej. Jurek Gregorski około 1960 roku stracił
oko „w bitwie” (śruba-„zaślepka” lufy „pistoletu”,
nabijanego prochem i odpalanego podobnie jak dawna armata – zapałką
przytkniętą do dziurki w lufie – siłą wybuchu została wyrwana
z gwintu i „oddała do tyłu”), Janek Kmiecik wtedy, o mało co
straciłby kolano od ciosu siekierką, a i sam autor, wraz z
kolegami, często chadzał na tzw „prochowe górki”, w lasach po
południowej stronie torów do Bukowna, zbierając tam „powojenne”
naboje karabinowe i wysypując z nich proch. Były z tego później
„piękne wybuchy” i „rakiety”. Rakiety robiło się też z
prochu czarnego, wyrabianego przez chłopców znanym od wieków
sposobem, z kupowanych w aptece składników: siarki, saletry i węgla
drzewnego. Dziwne to nieco, ale panie z apteki, bez zastrzeżeń
składniki te nam sprzedawały. Pewnego razu taka „rakieta”,
wpadłszy pod deski podłogi drewnianego pawilonu przy stadionie na
Czarnej Górze, o mało nie „puściła go z dymem”. „Gaszenie”
tego pożaru odbyło się w zaiste komiczny, ale wymuszony sytuacją
sposób … Niefrasobliwość chłopięca zawsze była
bezgraniczna. Każdy chłopak „czuje się nieśmiertelny, dopóki
fatum nie padnie na niego”. W podobny sposób, od niewypału,
stracił życie w 1945 roku, także i dziesięcioletni Andrzej
Maliszewski syn Władysława „z ulicy Gęsiej”, bardzo młody
kuzyn mojego ojca.
Jak
to już wspominałem wyżej, z Lasku fabrycznego, nad Kanałem wiodło
przejście do Ogrodów Westena, uprawianych przed wojną przez
seniora rodu Góralczyków, z Trzeciego placu. Wiodło ono przez
betonowy most, żelazną bramę Ogrodu zewnętrznego i żelazną
bramkę Ogrodu wewnętrznego. W Ogrodzie wewnętrznym zakładu,
oznaczanym tutaj jako miejsce 8D i przeznaczonym dawniej
tylko do użytku właściciela fabryki stała przede wszystkim jego
drewniana willa mieszkalna, a obok niej Oranżeria.
Osobiście nie
pamiętam dokładnie (raczej tylko „mgliście”), wyglądu ogrodów
„westenowskich” z lat 50-tych XX wieku, jako że otoczone były
dosyć wysokim murem betonowym, i tylko żelazna bramka od betonowego
mostu nad Kanałem, otwierana tylko w koniecznych do tego celu
godzinach - wiodła wówczas do Ogrodu zewnętrznego fabryki (8C),
skąd drugą bramką wejść było można do Ogrodu wewnętrznego
(8D), gdzie była Willa Westena funkcjonowała jako zakładowe
przedszkole. Chłopaki raczej nie biegali „samopas” po
ogrodach fabrycznych, z powodu tego muru, zwieńczonego drutem
kolczastym (patrz fot. Nr 11 i 12), no i z powodu drugiego: Ogrody
były zazwyczaj pilnowane. W Ogrodzie zewnętrznym stały jeszcze
jakieś szopy, nie było już chyba kortu tenisowego, zajętego przez
skład desek, z rzadka rosły tutaj dosyć stare już drzewa owocowe,
przeważnie „późne” odmiany jabłoni. Czasem podniosło się
zatem z ziemi jakieś opadłe jabłko, lub zerwało nisko wiszące,
gdy przechodziłem tędy niemal codziennie z mamą, odprowadzającą
moją o dwa lata starszą siostrę do Przedszkola.
O wiele
lepiej pamiętam Ogród wewnętrzny, gdzie stało Przedszkole i gdzie
bawiły się dzieci. Były tam wciąż jeszcze żwirowane alejki,
klomby z kwiatami, piaskownica, i oczywiście również drzewa
owocowe. Jak już wspomniałem, z wymienionych wyżej przyczyn
chłopcy z Placów nie czynili tutaj raczej „wypraw na jabłka”
czy inne owoce. Najczęściej ich łupem padały owoce z prywatnych
ogródków Czarnej Góry, bo na samym Placu drzew owocowych było
mało. Na przykład, w moim ogródku rosła tylko jedna jabłonka,
„antonówka”, widoczna na fot. Nr 1.
16.
Willa Westena ; po prawej stoi ogrodnik Góralczyk (fotografia
przedwojenna ;
źródło: z albumu rodziny Góralczyków ; Paweł Barczyk OF)
17.
Ogrodnik Góralczyk na tle Oranżerii w Ogrodzie wewnętrznym
fabryki ; za murem
Ogrodu tor kolejowy, Magazyn blachy i Hala (fotografia
przedwojenna ; źródło: j.w., orz "Cofajka")
18.
Ogrodnik Góralczyk w Ogrodzie fabrycznym (fotografia
przedwojenna ;
źródło: j.w., oraz "Cofajka" Karola Filarskiego)
Z owej
wspominanej wyżej dróżki w zachodniej części Lasku, przez
nieistniejącą już w czasach dzieciństwa autora bramkę w
południowym murze Lasku fabrycznego, wychodziło się na wapienną
(jak wszystkie zresztą wówczas szosy wokół Olkusza), bardzo
zabłoconą i pełną dołów szosę „witeradowską”, naprzeciwko
dworku Mroczkowskich, którego ruiny ukazane są w mojej pracy
„Folwark Mroczkowskich”, Ilcusiana Nr 9, 2013 (tamże, na
fotografii Nr 9 widoczny jest szczyt bloku mieszkalnego Nr 1 z 1957
roku, stojącego w Lasku fabrycznym i zaraz za nowym, betonowym murem
Lasku, postawionym w 1959 roku w miejscu wyburzonego
„westenowskiego”– dach baraku Hotelu robotniczego z roku 1956).
Stąd, w prawo, na zachód, biegła droga na Czarną Górę i do
„miasta”, zaś w lewo, na wschód, – do Witeradowa (zakręt
szosy w prawo za stodołą Mroczkowskich) i na Nowy plac fabryczny
(wzdłuż muru fabrycznego, wąską ścieżką, wiodącą do
przejścia w murze).
19. Mur
fabrycznego Lasku, szosa do Witeradowa (za dużym drzewem zakręt w
prawo)
i stodoła Mroczkowskich (Ścieżka na Nowy plac w lewo, za
załomem muru ;
w głębi poręba po wyciętym dużym lesie, w miejscu którego
posadzono młody
las sosnowy, po wycięciu którego w końcu lat 50-tych XX wieku
powstał (lekko ze
skosu w lewo) zalążek Alei Tysiąclecia, a przy niej Szkoła
podstawowa Nr 3 (budynek
stoi do dziś) i Przedszkole fabryczne (obecnie ZUS) – patrz Mapa
Nr 1 ; Za murem
w Lasku stał niegdyś drewniany barak Hotelu robotniczego - patrz Mapa ; po
zburzeniu muru w
pocz. lat 60-tych, za jego załomem po lewej powstała nowa
Portiernia południowa -
patrz dalej ; za idącymi osobami, z lewej, – obecnie pawilon
Biedronki ; w miejscu byłej
stodoły Folwarku Mroczkowskich po prawej – obecnie parking powyżej
Biedronki ;
fotografia z czasu tuż po wojnie, bo młody las jeszcze nie urósł
; źródło: j.w.)
W niniejszym
opisie południowych okolic Fabryki Naczyń Emaliowanych, pomijam
zasadniczo dokumentację fotograficzną obiektów aktualnie
istniejących, skupiając się przede wszystkim na obiektach już nie
istniejących i ich dawnej lokalizacji, w stosunku do obiektów
późniejszych. W pierwszych więc dwu częściach
opracowania tylko wyjątkowo przedstawiałem w materiale
fotograficznym obraz fabryki z czasów „po pożarze” (np fot. Nr
10 i 18 z Części 1). Jednak pominąć zupełnie porównań typu
„dawniej, a dziś” nie sposób, o ile niniejsze opracowanie ma w
ogóle cokolwiek z omawianej tematyki czytelnikowi wyjaśnić.
W
tle cytowanej wyżej fotografii widoczny jest zatem wówczas tylko
młody las sosnowy, posadzony na porębie po wyciętym przed samą
wojną starym lesie, ciągnący się „w prawo zdjęcia” (na
południe), aż do płynącej jeszcze po wschodniej stronie szosy,
rzeczki Witeradówki.
O tych miejscach
pisze Bogdan Szczygieł :
„Minęliśmy porębę pełną pościnanych pni, zawaloną gałęziami
i wielkimi płatami lepkiej, brązowej kory. Następnie daliśmy
nura w gęstwinę młodnika i wyleźliśmy po drugiej stronie w
wysokopiennym
lesie pod Witeradowem. Cyganów nigdzie ani śladu. Połaziliśmy
trochę, oskubu-
jąc ostatnie
poziomki. Napotkani chłopcy z Witeradowa też nie widzieli cyganów.
Mieli za to inne
wiadomości.
Ważniejsze. Witeradówka znowu ruszyła. Jest dużo wody. Koło
szosy zrobili tamę
i można się
kąpać. To była frajda. Jest woda. Cóż warte wakacje bez wody
?” [12]...
Był wówczas
sierpień 1939 roku.
Należałoby tutaj dodać, że cały teren terasy zalewowej
Witeradówki poniżej wsi był właśnie od czasów historycznych
„gromadzkim”, wspólnym pastwiskiem i wyznaczonym miejscem
„popasu” wojsk, oraz wszelkiego rodzaju „włóczęgów”, typu
Cyganów itp., którym nie zezwalało się nigdy na oficjalny pobyt w
mieście, ani też we wsi. Takie wyznaczone tereny istniały przy
każdej wsi i mieście, będąc przez „naszych tubylców”
nazywane „pastwami”. Jeszcze i dzisiaj okoliczni chłopi używają
tej nazwy. Stąd wokół Olkusza owe „pastwy”, z rosyjska w
czasach zaborów nazwane chyba „pakuskami”, bo „pakuska”, to
miejsce popasu. Jest to jednak, nie rosyjskie tłumaczenie słowa
„pastwisko”, czy „popas”, bo pastwisko w rosyjskim, to
„pastbiszcze”, a popas, to „priwał”, lecz zwykła „ruska
kalka” naszego gwarowego słowa „pastwa”.Tak, czy tak, Rosjanie
widać, ani nie używali polskiego słowa, ani własnych określeń,
tylko na bazie tubylczej gwary utworzyli własny neologizm. Powyższe
moje rozważania na ten temat oparte są faktycznie tylko na
dedukcji, ale innego logicznego wytłumaczenia po prostu nie ma.
Oczywiście, owe
„pastwy” i „pakuski” nie były nigdy nazwami własnymi i
pisane były małą literą. Jednak od chwili, gdy rozpoczęto budowę
nowego osiedla „Tysiąclecia”, ta potoczna nazwa została
mimochodem „skopiowana” i zaczęła funkcjonować ni stąd, ni
zowąd, jako nazwa własna, nawet urzędowa (patrz też wyżej -
Bogdan Szczygieł, wspominający o „Babie na Pakusce”).
Na tej
samej zasadzie powstała nazwa ul. Pakuska, w innej stronie miasta.
Zwykła „pastwa” - „pakuska”, gdy przy owej średniowiecznej
jeszcze ścieżce do „starościńskiej” wsi Skalskie i do
Olewina, dopiero od lat 50-tych zaczęto budować domy (co jeszcze ja
pamiętam – nie było tam wytyczonej żadnej „ulicy”), - stała
się powoli ulicą „Pakuska”. Jeszcze w latach 60-tych XX wieku
moja ciotka Zofia Maliszewska opowiadała mi o „cholerycznym
cmentarzu” na wschodniej „pakusce”. Dzisiaj, mieszkańcy ul.
Pakuska, może nawet i nie wiedzą o tym cmentarzu i spoczywających
tam zmarłych na cholerę.
Obie
te „pakuski” zawdzięczały zapewne lokalizację swojemu
położeniu w bezpośrednim sąsiedztwie rzeczek, co umożliwiało
pojenie bydła i koni (Baba i Witeradówka), oraz dostępności paszy
(łąki nadrzeczne).
Na
leśnym zatem terenie byłej południowej „pakuski” (wg mojej
Mapy Nr 1, oznaczonym symbolem 8K), postawiono w latach
1957-59 wspomnianą nową Szkołę Podstawową Nr 3, oraz
Przedszkole fabryczne, do czego dopiero w latach 60-tych dołączyły
„bloki wojskowe”, a w latach 70-tych bloki fabryczne i reszta
Osiedla Pakuska.
Teren, gdzie
stoją dzisiaj bloki mieszkalne przy ul. Legionów Polskich i dalej
na południe, czyli terasa zalewowa Witeradówki, jest właśnie
opisywanym przez Bogdana Szczygła miejscem, na którym chłopaki
często stawiali na rzeczce z darni, drewna, kamieni i ziemi tamy,
aby można było się w lecie tutaj kąpać. Tutaj też, „nad
Rzeczką”, bawiły się często przedwojenne i powojenne dzieciaki
z Placów i z Witeradowa (nawet lekcje W-F tutaj się odbywały).
20.
Terasa zalewowa doliny Witeradówki – 1954 rok („Rzeczka”
płynęła poza
lewą stroną kadru, z głębi, do „przodu” zdjęcia ; za
laskiem z prawej – szosa do
Witeradowa ; łąka, prawie nie zalesiona, była miejscem zabaw
dzieci, ale i pasienia
krów witeradowskich ; fot. Jan Supernak ; źródło: z arch.
autora)
„Nasza
Rzeczka”, wijąca się z lekkim szmerem i rozlewająca niekiedy
szeroko po płaskim dnie dolinki, bliżej wsi otoczona była
zazwyczaj podmokłymi łąkami z bujnie rozrastającymi się tutaj
kobiercami kaczeńców, niezapominajek i żabiścieku, oraz
wybujałymi kępami mocno pachnącej mięty, pośród których można
było napotkać brodzące bociany (we wsi, na chałupach, często
jeszcze krytych słomą, wiele było gniazd bocianich), czajki i inne
błotne ptaki. Tutaj też, obok „boiska witeradowskiego”,
obrzeża Rzeczki, gęsto porośnięte krzewiastymi wiklinami, dawały
cień w upalne dni, dawały okazję do brodzenia w płytkiej wodzie,
łapania kijanek i malutkich rybek „olszówek”. Wikliny dawały
nam „surowiec na łuki”, toteż często tutaj właśnie odbywały
się „partyzanckie i indiańskie” podchody grup chłopięcych.
Wśród bujnej, wonnej i kwiecistej roślinności uganiały się roje
brzęczących pszczół. Gdy chciało się ugasić pragnienie, biegło
się raptem kilkadziesiąt metrów w górę Rzeczki na skraj wsi,
gdzie spod istniejącej do dzisiaj góry wypływały dwa źródełka
z przepyszną, źródlaną wodą, którą jak w bajce: im więcej się
piło, tym bardziej miał „człowiek” na nią ochotę. Jeszcze
tam nawet istnieją, wszakże od dawna „bezwodne”.
Po drugiej
stronie „boiska witeradowskiego” i Rzeczki, na bliższej szosy
polanie stał aż do roku 1974 drewniany barak starej, witeradowskiej
Szkoły Podstawowej, której kierowniczką była pani Wiktoria
Schmidt „z Nowego placu fabrycznego”. Opisywany teren jawi się
w pamięci „ludzi z tamtych lat” niby bajka jakowaś,
bezpowrotnie utracona po przemianach okresu po pożarze fabryki.
W związku z
rozwojem górnictwa i planowaną budową Osiedla Pakuska, pod koniec
lat 60-tych XX wieku uregulowano betonem koryto Witeradówki, a cały,
opisany wyżej teren, zajęty później przez Spółdzielnię
Inwalidów „Laski”, po jej upadku w „nowym ustroju” - doszedł
do postaci zupełnej degradacji, strasząc obecnie niewiarygodnie
zaśmieconą ruiną budynków i otoczenia byłej spółdzielni.
Można by tam zapewne urządzić po przeróbkach, jakieś „mieszkania
socjalne”, ale kto ma dać na to w dzisiejszych czasach pieniądze,
jeśli sprawy własnościowe są wciąż nieuregulowane, a samorządy
wolą fundować nowe pomniki i dotować zupełnie „co innego”?
Poniżej
„boiska witeradowskiego” brzegi Rzeczki były bardziej strome,
mniej zarośnięte, za to otoczone po obu stronach sosnowym lasem, na
terenie którego w czasach mojego dzieciństwa rosły całe „polany”
grzybów. Gdy matki z Placów fabrycznych planowały „grzybny
obiad”, wyskakiwały na godzinkę, czy dwie, z dziećmi, lub same,
do pobliskiego lasu. Po szybkim grzybobraniu, jeszcze tego samego
przedpołudnia, zdążały grzyby obrać i przyrządzić z nich
potrawę. Z daleka żółciły się na górkach nad Witeradówką
polany „kurek, bagniaczków, i cholewiatek”, oraz brązowiły
gęsto łebki podgrzybków, tzw przez nas „śniaczków”. Nic,
tylko schylać się i zbierać do koszyka. Jeszcze i dzisiaj na owych
„górkach”, przez które obecnie „przeciągnięta” jest
południowo-wschodnia obwodnica Olkusza, można zbierać podgrzybki,
ale kurki tutaj, od dawna już wyginęły. Na większe grzybobrania
chodziło się lub jeździło do dalszych, bardziej rozległych
lasów, tak jak i dzisiaj.
21. Nad
„Rzeczką” w roku 1962 ; od lewej : Zofia Maliszewska
(siostra ojca autora), autor,
oraz matka i siostry autora)
(źródło: arch. autora)
Pewnego
letniego popołudnia, jak najczęściej – samotnie – wybrał się
dwunastoletni autor „powłóczyć się nad Rzeczką” i położywszy
się nad samym strumykiem, obserwował pływające w wodzie
stworzenia. Szybko też z powodu upału chyba zdrzemnął się „na
chwilę”, lecz gdy wreszcie obudził go jakiś nieokreślony szmer
wokół niego i otworzył oczy – zamarł z zachwytu i zdumienia.
Cienie były już bardzo długie, miało się na wieczór, a wokół
chłopca harcowało nad rzeczką całe stadko dzikich królików,
których w tamtych czasach wiele zamieszkiwało okoliczne lasy, i
wiele ich nor można było napotkać nad rzeczkami: Witeradówką i
dalszą Sieniczanką. Nie były to zające, bo te trzymały się
zazwyczaj pól i żyły samotnie, lecz właśnie króliki. Skakały,
goniły się, zbliżając się do rzeczki i pociesznie „schylając”
na swych krótszych, przednich łapkach – piły wodę ze strumyka.
To urzekające zjawisko trwało do samego wieczora i dopiero wówczas,
prawie zdrętwiały od bezruchu, zdecydowałem się na odejście
stamtąd. Takie coś spotyka człowieka chyba tylko raz w życiu,
toteż podobnego wspomnienia z pamięci „utracić” nie można.
Pamięta się je do końca życia.
Oprócz
terenu „Pakuski”, którego wygląd od lat 50-tych do czasów
obecnych zmienił się „nie do poznania”, także i sąsiednie
tereny „Dodatków witeradowskich” uległy niewiarygodnej wprost
metamorfozie. Obrazuje to następna zamieszczona tutaj fotografia,
ukazująca dawny widok na tzw. dawniej „Kocotówkę” (obecnie
„zabudowana blokami” ul. Sosnowa).
22.
Wzgórze „Kocotówka” w 1954 roku ; od lewej: Teresa Curyło,
Natalia Supernakowa,
Ryszard Maliszewski (autor) ; (fot. Jan Supernak ; źródło:
archiwum autora)
Miejsce, z którego robione było to zdjęcie, położone jest po
prawej, zachodniej stronie szosy
do Witeradowa
(obecnie ul. Biema), na obecnym terenie kościoła św. Maksymiliana
Kolbe.
Sześćdziesiąt
lat później, widok na „Kocotówkę”, którą w całości
zabudowano osiedlem bloków przy ul. Sosnowej, przedstawia się (po
wybudowaniu tu także kościoła) tak, jak każdy Olkuszanin widzi na
co dzień. W miejscu byłego lasu sosnowego, poniżej byłej
„Kocotówki”, rozciągającego się dawniej po wschodniej stronie
szosy, aż do samej Fabryki Naczyń Emaliowanych – stoi obecnie
Osiedle mieszkaniowe Pakuska i osiedle domków jednorodzinnych.
„Nad Rzeczkę” i „znad Rzeczki”szło się w tamtych czasach,
nie tylko przez las i polanę Witeradówki, ale także i szosą
„witeradowską”, jak wszystkie dawne drogi okoliczne, „bitą”
z miejscowego kamienia, a więc zawsze zakurzoną białym pyłem
wapiennym. Jej wygląd „na wysokości” dzisiejszego
skrzyżowania ul. Biema z ul. Legionów Polskich (i Jana Pawła II),
patrząc w stronę fabryki, w roku 1962 przedstawiał się jak na
niżej zamieszczonej fotografii.
23. Szosa
„witeradowska” w 1962 roku
(; po prawej widoczny las w okolicy Witeradówki, gdzie dzisiaj stoją
budynki Zespołu
Szkół Budowlanych i dalej Osiedle domów jednorodzinnych, w tle po
lewej - „sucha
sosna” z kapliczką i domki Dodatków Witeradowskich ; źródło:
arch. autora)
Dla przypomnienia zamieszczam niżej ponownie Mapy Nr Nr 1, 6, 7 i 8 dla powyższego tekstu.
Mapa Nr 1. Fabryka – zmiany
po 1956 roku (obiekty z czasów
po pożarze zaznaczone linią przerywaną, najnowsze zaznaczone tylko pismem ; późniejsze
obiekty „nietrwałe” w części przemysłowej, typu: wiaty, blaszane magazyny,
szopy, dobudówki i przybudówki, z przyczyn oczywistych na wszystkich mapach
nienaniesione ; Oprac. Ryszard Maliszewski ; Rys. Marcin Śpiewak ; Fot. Przemysław
Maliszewski ; Obr. komp. autor)
Mapa Nr
7. Miejsce 8F, 8G i 8H. Stary plac fabryczny (Opis j.w.)
Mapa Nr 8. Miejsce 8J.
Peryferie Starego placu (Opis
j.w.)
****
W cieniu fabryki –
Przypisy i Bibliografia (podana w artykule pierwszym)
Przypisy
dalsze (Skróty
wyjaśnione w Bibliografii)
[7], [8], [9], [10], [11] i [12] "Szczygieł"
*****
(Uwaga: Wolno kopiować i cytować jedynie pod warunkiem
podania źródła i autora artykułów !)