czwartek, 28 sierpnia 2014

Dawniej, a dziś

Obwodnica Olkusza


25. Szkółka leśna powyżej "Krainy Motyli" 1962 r. (fot. Ryszard Maliszewski)
25B. Lokalizacja "Krainy Motyli" ok. 1971 r. (źródło: Piotr Nogieć OSF I)
25C. t.s. wid. z fot.nr.25. w 2010 r. Bloki przy ob. ul. Armii Krajowej (dawn. ul. Findera) (fot.R.Mal.)
25D. ten sam widok 2014 r. Obwodnica południowa, za nią t.s. bloki (fot. j.w.)


                                                                               



widok dzisiaj





czwartek, 21 sierpnia 2014

Dawniej, a dziś 

 Pożegnanie z fabryką - (widok fabryki od północy)


24. (1.) Fabryka "Westen" ok. 1916 r. (naniesione u dołu numery zaznaczają miejsce prawego
    zasięgu następnych fotografii ; źródło: stara widokówka Dariusz Kmiotek OSW - patrz Bibliografia)




 (+2.) Burzenie "westenowskiego" komina wschodniego po 1976 r. (Stary Biurowiec, nowy Mag. Wyr. Got., nowe Hale, nowe Kominy) (fot. Piotr Nogieć ; źródło: Piotr Nogieć, OSF I)




            (+3.) Fabryka 2009 r. część wschodnia (brak Starej Kotłowni i Starego Biurowca)
                                                       (fot. Ryszard Maliszewski)




            (+4.) J. w. część wschodnia c.d. (nowe Hale, nowy Mag.Wyr.Got.) (fot. j.w.)




              (+5.) J. w. część środkowa (nowy Mag.Wyr.Got., nowy Biurowiec) (fot. j.w.)




      (+6.) J. w. część środkowa c.d. (Nowy Biurowiec, nowa Hala Aluminium i Teflonu
               w miejscu po Starym Placu, brak starych Hal "Czarnych Oddziałów") (fot. j.w.)




        (+7.) J. w. część zachodnia (fot. j.w.)




        (+8.) J. w. część zachodnia c.d. (fot. j.w.) 




       (+9.) J. w. część zachodnia - do zasięgu fot. nr 1 (fot. j.w.)








1., 2., 3., 4. i 5. Pożegnanie z fabryką (z archiwum Tadeusza Barczyka):


 








 









czwartek, 14 sierpnia 2014

Polemiki:


1. Czy "Komendant" podróżował z „porzuconą żoną” ??




Od wielu już lat w publikacjach, dotyczących wizytacji Olkusza w 1916 roku przez Komendanta Józefa Piłsudskiego „pokutuje” koszmarny błąd, którego geneza jest dzisiaj raczej trudna do wyjaśnienia. Chodzi tu o znaną dosyć powszechnie fotografię z tejże wizyty, zachowaną w zbiorach P.T.T.K. Olkusz, a publikowaną również (chyba z tego źródła) w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego, jako pochodzącą z Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Wszystko byłoby z nią „w porządku”, gdyby nie zupełnie błędny jej opis, powielany niemal we wszystkich publikacjach tego tematu dotyczących.


1. Józef Piłsudski w Olkuszu w roku 1916 (źródło: zbiory PTTK Olkusz)


Nie wiem doprawdy, kto i kiedy popełnił ten błąd koszmarny, mocno kompromitujący nasze miasto na „polu historycznych komentarzy”, ale nie tyle jest istotne, kto i kiedy, lecz to, aby wreszcie błąd ów w komentarzach „naprostować”.

Nie będę wyszczególniać tutaj wszystkich tych błędnych komentarzy, bo nie o to chodzi, by „każdemu błądzącemu „dźgać palcem w oko”. Wystarczy, gdy przytoczę kilka:

W komentarzu do wspominanej fotografii w NAC można przeczytać:
Józef Piłsudski w Olkuszu. Józef Piłsudski przed domem państwa Minkiewiczów w Olkuszu. Stoją od lewej: major Mieczysław Ryś-Trojanowski, Komendant, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, szef Polskiej Organizacji Wojskowej w Olkuszu inżynier Antoni Minkiewicz, za nim Maryla Płonowska, Maria Piłsudska, Emilia Minkiewicz i jej siostra Maria Grujanka, 1916-11-20 / fot. nac.gov.pl”.

Ten zupełnie mylny opis cytuje np. pan Wojciech Duch na internetowej stronie http://historia.org.pl/2012/11/04/olkusz-na-starej-fotografii-zdjecia/ z 2012 roku, skądinąd stronie zupełnie interesującej.

Pomimo iż od lat „odzywały się w Olkuszu nieśmiałe głosy” osób, w ów opis wątpiących i domagających się jego sprostowania, jeszcze w roku 2013, w publikacji pana Jacka Sypienia „Dwory szlacheckie Ziemi Olkuskiej”, w Rozdziale „Olkusz, Był sobie dwór”, na stronie155-156 czytamy, nieco tylko poprawioną wersję opisu omawianej fotografii: „Fotografię wykonano przed nieistniejącym dworem Mroczkowskich, w którym nocował Piłsudski. Na zdjęciu od lewej, obok niskiego wzrostem oficera (być może gospodarza, czyli Marcelego Mroczkowskiego) stoi Józef Piłsudski (…..). Obok przystojny adiutant Bolesław Wieniawa Długoszowski. Przy nim Antoni Minkiewicz, obok pierwsza żona komendanta Maria, następnie żona Antoniego Minkiewicza. Nad nimi widać głowę stojącej przy ścianie dworu malarki Marii Płonowskiej. Z prawej młodziutka i radośnie uśmiechnięta – prawdopodobnie to panna Mroczkowska.”.

Nie można mieć do autora cytowanej książki oczywiście żadnych zastrzeżeń, że nie znając dokładnie widniejących na fotografii osób, częściowo powielił dawny błędny opis (patrz moje podkreślenia w tekście). Dobrze, że sprostowano już tutaj „dom Minkiewiczów” na „dwór Mroczkowskich”, bo faktycznie, znając dawne fotografie dworu Mroczkowskich, chyba tylko „niewidomy mógłby się w identyfikacji pomylić”.


2. Dwór Mroczkowskich w latach 60-tych XX wieku (źródło: Piotr Nogieć, „Olkusz
           na starej fotografii I” - Internet)


Tak więc „chwała” panu Sypieniowi, że częściowo błędny opis omawianej fotografii w swej książce sprostował, tym bardziej, że i „panna Bronisława Mroczkowska” została tu trafnie tu rozpoznana, a nawet, prawdopodobnie Marceli Mroczkowski, jeden z braci Bronisławy, który akurat wówczas służył w Legionach. Co do tej identyfikacji nie mogę się wypowiadać wiążąco, gdyż znałem pana Marcelego w swoim dzieciństwie jedynie jako starszego już człowieka i nie przypominam sobie żadnej innej jego fotografii z lat młodości. Ale identyfikacja ta jest zupełnie możliwa, nawet potwierdzają ją rysy twarzy wspomnianej postaci, podobne do rysów twarzy Marcelego matki.

Wydawało mi się, że gdy dokonałem sprostowania błędnego opisu z NAC, w swoim artykule „Folwark Mroczkowskich” w Nr 9 półrocznika „Ilcusiana”, wszelkie wątpliwości w tej kwestii zostały już rozwiane i, jako że pamiętałem wygląd postaci z tej fotografii z innych również, dawnych zdjęć Mroczkowskich, następne opisy omawianej fotki będą już w publikacjach prawidłowe. Pisałem we wspomnianym artykule (nawet dziwię się nieco, że do tej pory nie ukazał on się w wersji internetowej... czyżby z powodu mojego sprostowania, które może nie jest „przeznaczone do szerszej publikacji” ??), na str 74-75 :

Zarówno opis w NAC, jak i zamieszczony w Internecie są według mnie zupełnie błędne, zaś zdjęcie to przedstawia w rzeczywistości: na prawo od oficerów starszego pana Mroczkowskiego, seniora rodziny, dalej jego małżonkę Mariannę, obok starszą córkę Wiktorię Aleksandrę (zwraca uwagę jej niezwykłe podobieństwo do matki), [choć nie mam stuprocentowej pewności czy na pewno to ta córka, bo Robert Mroczkowski miał prawdopodobnie aż trzy córki – uwaga dzisiejsza], wreszcie najmłodszą córkę Bronisławę (niezwykle podobną do ojca). (…...) Na zdjęciu, z tyłu, za stojącymi osobami, według mnie wyziera nieśmiało zza drzwi gosposia państwa Mroczkowskich (a nie Maria Płonowska) (….)”
Dalej piszę w przypisie nr 12: „Maria Płonowska była już wtedy znaną malarką. (…) Nie sądzę, aby słynna Płonowska miałaby nie „zasłużyć na zaszczyt” stania wraz z innymi osobami pozującymi do zdjęcia. Nie chciałbym wywoływać historycznej burzy w Olkuszu, ale uważam, że nawet „zawodowcy” mogliby czasem wycofać się z błędu, ja zaś na tyle dobrze pamiętam rodzinę Mroczkowskich, że w tym przypadku wiem, iż mam słuszność!”.

Niestety, moje starania, aby sprostować w Olkuszu ów koszmarny błąd opisu wspominanej fotografii „spaliły na panewce”, gdyż mój artykuł w nr 9 „nie ujrzał światła dziennego” przed szerszym odbiorcą. „Ilcusiana” bowiem mają nieduży nakład, mało kto więc je posiada (zakupił), a poza tym, jak już wspomniałem, na razie publikacja tego numeru w necie, z nieznanych mi przyczyn jest wstrzymywana.[1]

Tymczasem w roku 2014 pojawia się na rynku nowa publikacja pana Jacka Sypienia „Olkusz i Ziemia Olkuska w pamiętnikach Jana Jarno”, gdzie na str 41 cytowana jest ponownie wspominana fotografia, ponownie z częściowo błędnym opisem: „Józef Piłsudski przed dworem Mroczkowskich w Olkuszu. Stoją od lewej: major Mieczysław Ryś-Trojanowski, Józef Piłsudski, Bolesław Wieniawa Długoszowski (...), inżynier Antoni Minkiewicz, za nim Maria Płonowska, Maria Piłsudska, Emilia Minkiewicz i jej siostra Maria Grujanka (...)”

I tutaj moja „wytrzymałość psychiczna pękła” !! Czy nigdy nie doczekamy się naprawdę rzetelnego opisu wzmiankowanej fotografii ?? Czy powielać będziemy zastarzałe błędy w nieskończoność ??
Wypada więc tutaj z całą mocą zacytować Arystotelesa: „Amicus Plato, sed magis amica veritas”!.

Sprawa tła opisywanego zdjęcia, czyli dworu Mroczkowskich, jako że już wyjaśniona i przez „autorytety” w Olkuszu wreszcie uznana – nie będzie tutaj już poruszana. Przystąpmy jednak do identyfikacji osób. O oficerze z lewej strony Piłsudskiego już wspominałem. Być może jest to nawet młody Marceli Mroczkowski, nie zaprzeczam, nie jestem tylko pewny. Ale dlaczego pan Sypień „wycofuje się” obecnie, z być może trafnej identyfikacji z roku 2013 ??

Dalej, rzekomy inż Minkiewicz. A czemuż to niby inż Minkiewicz miałby „pełnić honory pana domu” we dworku Mroczkowskich ??? A czemuż to "rzekoma pani Minkiewiczowa” nie stoi obok męża, jak to zawsze było w dawnym obyczaju ?? A „rzekoma pani Piłsudska” obok swojego ??  Nawet i w dzisiejszych czasach, gdy fotografują się obok siebie różne małżeństwa, zwyczajowo żona staje obok własnego męża, a nie obok cudzego. Zgodnie z tą więc starą zasadą, według mnie, pani Mroczkowska stoi tutaj obok pana Mroczkowskiego, a jeszcze dalej obok – ich córki.

Poza tym wygląd „pana z wąsami” z fotografii. W roku 1916 Antoni Minkiewicz miał tylko 36 lat. W „Przeglądzie Olkuskim”, w cyklu „Poznaj z nami dawny Olkusz” Emilia Kotnis-Górka zamieszcza zdjęcie Antoniego Minkiewicza z lat chyba niewiadomych (?), ale już to jedno zdjęcie ukazuje jak bardzo różni się twarz Antoniego Minkiewicza od twarzy „pana z wąsami” z fotografii z Piłsudskim !!













      3.Antoni Minkiewicz (rok ?)
          4. Twarz „seniora” Mroczkowskiego z omawianej
                                                                               fotografii 1916 r.


Czy obie te twarze są naprawdę podobne ?? Czy „pan z wąsami” z fotografii z Piłsudskim może mieć tu tylko 36 lat ?? Bo chyba wygląda na człowieka „po pięćdziesiątce” … Doprawdy, te dwie osoby są podobne „chyba tylko z wąsów”, a i to, nie za bardzo... Kształt oczu zupełnie inny, podobnie kształt twarzy i nosa! Moim skromnym zdaniem, nie może to więc być (obok Komendanta) Antoni Minkiewicz, tylko „senior” Mroczkowski !


Dalej, „rzekoma” Maria Piłsudska. Przytaczam niżej dla porównania jej zdjęcie z Internetu obok zdjęcia „pani z fotografii z Piłsudskim”.
















           5. Maria Piłsudska (rok ?) (źródło: Tomasz Leszkowicz Internet str http://histmag.org/90-lat-temu-zmarla-pierwsza-zona-Jozefa-Pilsudskiego-5766 i Wikipedia)
                                          6. "Starsza" pani Mroczkowska 1916 r.


Ponownie obserwujemy, jak bardzo odmienne są twarze obu tych pań. Rzuca się natomiast w oczy niezmierne wprost podobieństwo „starszej pani” i stojącej obok niej jej córki i widać też wyraźnie, że obie panie są „z różnych pokoleń”. „Rzekome siostry Grujanki” nie różniłyby się aż tak wiekiem !
Poza tym, identyfikacji tejże pani jako Marii Piłsudskiej przeczą jeszcze inne szczegóły. Co prawda w roku 1916 Maria Piłsudska miała już ok. 50-51 lat i „z wyglądu jej wiek niby się tutaj mógł zgadzać”, ale nie należy zapominać o fakcie, że od czasu jej małżeństwa z Józefem Piłsudskim (1899 rok), wiele się w życiorysach obojga zmieniło. W roku 1904 Józef wyjechał do Japonii, w roku 1905 zaangażował się w działalność rewolucyjną Organizacji Bojowej PPS (w ścisłym dowództwie), a w związku z tym, już w roku 1906 poznał 24- letnią Aleksandrę Szczerbińską, z którą „żył już jak z żoną” od roku 1907 (!) i dla której opuścił swoją prawowitą małżonkę Marię, gdyż ich małżeństwo zupełnie się już rozpadło!! Po śmierci swej córki zresztą, Wandy Juszkiewicz (1908 r.), Maria Piłsudska zupełnie podupadła na zdrowiu i niemal "nie ruszała się z domu", aż do swojej śmierci w 1921 roku.  Jak wobec tego mógł Komendant „podróżować po świecie” z faktycznie „byłą już", porzuconą żoną ???  Poza tym, od kiedyż to „w tamtych czasach” czynni w armii oficerowie-dowódcy „zabierali ze sobą w podróże służbowe” swoje małżonki ?? Takich dziwnych obyczajów nie było !! Owszem, dzisiaj cywilni politycy, szczególnie ci „z najwyższej półki” jak prezydenci, czy premierzy – podróżują służbowo z małżonkami, ale takie są obyczaje polityczne dzisiaj !!! A w roku 1916, ani takie obyczaje nie były jeszcze praktykowane, ani pani Maria Piłsudska nie była „pierwszą damą”, a Józef Piłsudski Naczelnikiem państwa, którego jeszcze nie było na mapie, ani też w czasach wojennych przecież, żaden normalny oficer nie zabierał by małżonki na „inspekcje wojskowe” !! Tym bardziej zaś, jeśli ta małżonka była już „prawie byłą”, porzuconą małżonką !
I to przede wszystkim przemawia przeciwko błędnej według mnie identyfikacji „starszej pani z fotografii” z rzekomą „Marią Piłsudską”.

Na omawianej fotografii senior Mroczkowski jest kompletnie ubrany do podróży, podobnie jak Komendant, - widać, że miał odwieźć honorowego gościa na dworzec kolejowy osobiście. Bryczkę Mroczkowskich w tle fotografii rozpoznaję „na sto procent” – widziałem ją jeszcze w latach 50-tych, 60-tych XX wieku, stojącą w zrujnowanej wozowni. Inne osoby z rodziny Mroczkowskich (panie) są ubrane lekko, widać więc wyszły tylko na chwilę, by pozować do pamiątkowego, pożegnalnego zapewne zdjęcia. Gdyby „starszą panią” z fotografii była „rzekoma Maria Piłsudska” – byłaby również ubrana kompletnie do podróży (zimowo). O dwu oficerach się nie wypowiadam, ponad to, co już powiedziałem, gdyż nie optuję tu za żadną, pewną ich identyfikacją.

Nie będę dalej przeciągał niniejszej polemiki. Wystarczy w zupełności to, co wyjaśniam tutaj, już po raz drugi. Na zakończenie jednak, moim adwersarzom pragnąłbym przypomnieć inną, znaną, łacińską maksymę, aby nigdy nie tracili jej z oczu: „Errare humanum est”.


Przypis:  [1]. Z nieukrywanym zadowoleniem informuję, że Numer 9 Ilcusian z 2013 roku
                      został jednak już opublikowany w Internecie pod adresem:
                      http://www.biblioteka.olkusz.pl/biblioteka/images/2014/pdfy/web_ilcusiana%209.pdf
                                                                                                                       (10.09.2014 r.)

Przypis: [2]. Zaiste, nieodgadnione są ścieżki niektórych publikacji ... Ponownie odkryłem, że w/w publikacja on line Nr 9 Ilcusian (i inne, ponad Nr 8) zniknęła z Sieci ... Co o tym myśleć ???...  
                                                                                                                   (07.10.2017)

 Bibliografii nie wyszczególniam (zawarte w tekście)

                                                                                                                   
                                                                                                          Ryszard Maliszewski






     





niedziela, 10 sierpnia 2014


      W cieniu fabryki


          7. Śmierć znanej mi fabryki                     Autor: Ryszard Maliszewski



Pomimo ambitniejszych w tym kierunku początkowo planów, autor nie zdecydował się
na koniec zamieszczać tutaj jakiejkolwiek „analizy przyczyn”, „omówienia procesu upadku”, czy
scharakteryzowania aktualnej sytuacji ekonomiczno-społecznej” zakładu (zakładzików ?), który uczynił tytułowym „bohaterem”, aktualnie kończonego cyklu artykułów swojej pracy. Na ten temat, niech wypowiadają się inni, którym znawstwo takich tematów jest bliskie. Mnie wystarczy tutaj tylko złożyć wyrazy uszanowania tym, którzy przez sto lat przyczyniali się do powstania i rozwoju opisywanej fabryki, także i tym, którzy „w jej cieniu” żyli, pracowali i przemijali, oraz złożyć hołd minionym czasom, bezpowrotnie już „umarłym”.


Fabryka bowiem, taka jaką znałem, pamiętam i do jakiej „życie mnie przywiązało”, - już nie
istnieje. To, co stoi nam obecnie przed oczyma w miejscu byłej fabryki – nigdy nią już nie będzie.
Nawet sprawy własności tego obiektu, stały się dzisiaj bardzo niejasne. Nikt dokładnie już nie wie,
co” jest nadal „Fabryką Naczyń Emaliowanych”, a co już nie jest, „pod jakim szyldem” pracują
tutaj (ewentualnie jeszcze ocalałe ?) komórki służebne byłego zakładu, dawniej z nim zupełnie zintegrowane, i czyimi pracownikami mienić się obecnie mogą ci, którym łut szczęścia pozwolił „łapnąć” jakąś robotę w byłej fabryce, nie wiadomo na jakim, „skłóconym” z kodeksem pracy miejscu zatrudnienia, które, nie dosyć że bywa „z łaski”, to jeszcze nie wiadomo, na jakie dni ..., miesiące ... lata ... i za ile ???


Nikt też dokładnie nie wie, kogo trzeba by obciążać odpowiedzialnością za tak koszmarny, przerażający wprost upadek zakładu … Jeszcze w latach 80-tych XX wieku „stał on mocno i pewnie na powierzchni”, jeszcze był żywy i sprawny, ale od 1989 roku, gdy do rządów „dorwała się ekipa solidarnościowa”, było już tylko w dół, i coraz bardziej w dół... Kto zatem „zarobił” na doprowadzeniu fabryki do upadku ??? …. „Ludzie różnie mówią..., ale gdzie leży prawda, - tego nie wie nikt”.


Wszystkie, przedwojenne i powojenne już, socjalistyczne zdobycze pracownicze i socjalne legły
przecież, nie wiadomo na jak długo – w gruzach. Już Westen myślał intensywnie o tym, aby wyszkolić stałych pracowników, nawet ściągnąć ich zza granicy i związać ze swoim zakładem możliwie silnymi więzami (patrz rozwój infrastruktury zakładu). Zwielokrotniono takie starania w dobie socjalistycznego rozwoju przemysłu i budownictwa mieszkaniowego lat 70-tych, „gierkowskich”.
A cóż pozostanie po obecnych czasach ? Kto zawłaszczy resztki świetności dawnej fabryki ?
Czy budowali jej mury ci, którzy obecnie, nie wiadomo z czyjej ręki je posiadają ?? Czy stali oni kiedykolwiek w tych miejscach, przed wzniesieniem tych murów i wyobraźnia podsuwała im, jak Borowieckiemu z powieści, lub Westenowi z historii, przyszłą postać wymarzonego zakładu ??
Czy cieszyli się, widząc, jak mury tego własnego przedsiębiorstwa rosną ??? Czy poświęcali się,
by dźwignąć spalone ruiny fabryki i odbudować ją, jeszcze piękniejszą, większą i potężniejszą ???


Nie. Oni przyszli na gotowe. Skupili za grosze, posiadane przez pracowników, mało co warte
w dobie powszechnego ubożenia akcje, od których nawet dywidendy wzbroniono wypłacać,
skupili większość udziałów jakichś tam mizernych resztek byłego zakładu i mienią się właścicielami, podczas gdy dla samej fabryki i jej pracowników, nie zrobili jak do tej pory, nic, - co by w pamięci ludzi zostać miało „na pokolenia” ...

Czy symbolem dawnej świetności zakładu, pozostaną „na pokolenia”, te stadka półdzikich koników i danieli, plączące się swobodnie pomiędzy nielicznymi, ocalałymi z pogromu obiektami byłej fabryki ?
Co prawda, już u Westena, na początku XX wieku, dumnie przechadzały się po fabrycznych
ogrodach dorodne pawie, niosące swój krzyk daleko na Place fabryczne i teren fabryki, ale Westen
chociaż budował ... A kto, i „co”, buduje teraz ??


Od wielu ostatnich lat, na terenie starej fabryki, powiększonej w latach 70-tych o wielki, nowy
teren, uzyskany drogą przejęcia lasów i Tartaku (obecnie pomiędzy całą Al.1000-lecia, drogą do
Krakowa i torami kolejowymi), trwał bezlitosny proces wyburzania, i tego, co zbudował Westen,
i tego, co „przyczyniła” druga, socjalistyczna gospodarka od połowy XX wieku. Okazały się niepotrzebne, i stare zabytki fabryczne, podlegające wszak pod prawną ochronę Konserwatora zabytków, i nowe jeszcze obiekty, budowane dosłownie przed niewielu laty. Jak to jest w ogóle w dzisiejszej rzeczywistości możliwe ?? A przez ten sam czas, nic nowego tutaj nie powstało ... Gdy spojrzeć na dawne, cytowane także tutaj fotografie, widać na nich wielokrotnie dzikie jeszcze tereny, które następnie zagospodarowano. Teraz, gdy z ulicy, z torów kolejowych, czy wiaduktów rozejrzeć się – widać wielkie połacie pustki pomiędzy z rzadka rozrzuconymi Halami, pustki, co najwyżej pokrytej trawnikiem i krzewami, wśród których smętnie snuły się jeszcze niedawno, wspominane wyżej zwierzęta. Pięknie to wygląda, … ale gdzie podziała się, pamiętana przez nas i dająca nam życie fabryka ??


Gdyby policzyć wszystko to, do czego upadku przyczynił się teraźniejszy „dziki kapitalizm” - lista
byłaby bardzo długa. Na terenie byłej fabryki nie istnieją już takie zabytkowe obiekty, jak :
Budynki mieszkalne dyrekcji zakładu Nr 73, 74 i 75, Hale „Czarnych Oddziałów”, które tak prze-
konująco „zagrały” w „Liście Schindlera”, stary Biurowiec Nr 36, stara Kotłownia Nr 22 i Zabudowania gospodarcze Nr 24, 25 i 26, skrajne Budynki mieszkalne Nowego placu Nr 85 i 38, używane przez lata także jako biura, nie licząc już całych, Starego i Nowego placów, wyburzonych wcześniej pod rozbudowę fabryki. 
Pozwalam sobie zacytować tutaj znakomitą fotografię byłego budynku "Starej Kotłowni-Maszynowni" "westenowskiej" (Nr 22) z lat kręcenia "Listy Schindlera", zamieszczoną przez pana Zbigniewa Barańskiego na Facebooku na stronie "Ziemia Olkuska", którą traktuję tutaj jako "fotografię symboliczną dla niniejszego rozdziału (https://pl-pl.facebook.com/ziemia.olkuska):
 



 Fot. symboliczna: "Westenowska"
  Stara Kotłownia-Maszynownia w latach
  90-tych XX w. (obecnie nie istnieje ;
 źródło: Ziemia Olkuska - Facebook)







 (Fotografie: 1., 2., 3., 4., 5., 6., 7., 8., 9., 10., 11., 12. i 13. fot. Ryszard Maliszewski)
 


   1. Widok z ul. Kolejowej 2014 r. -  (brak Hali z filmu Spielberga)




2. Widok od pn. wsch. 2009 r. (brak Starego Biurowca i St. Kotłowni Westena)




Ale i nowsze, lub nawet nowe całkiem obiekty zniknęły z mapy fabryki. Nie istnieją już także :
Ambulatorium zakładowe i Stołówka, Magazyny nad kanałem Baby, były Generator (będący póź-
niej biurowcem Działu Głównego Energetyka), nowa „Stara” Kotłownia i nowa „Nowa” Kotłow-
nia, oba nowe Biurowce-socjalne Hali WL-u i Hali Narzędziowego, Kompresorownia za WL-em,
i wiele innych, pomniejszych obiektów, rurociągów, przybudówek ... Nawet nowa Sala zebrań,
choć nigdy niewykończona – już zniknęła, bo znalazła się na liście „do odstrzału” ...
Zrozumiałe są względy oszczędności ekonomicznych na kosztach remontów i ewentualnego utrzymania tych wszystkich budynków, ale taka ,dosłownie przerażająca „rzeź” ??



3. Wjazd do fabryki 2009 r.  (po lewej brak Stoł. i Ambulatorium (tu teraz Biedronka ) 




                 4. Nowy Biurowiec 2014 r. (nieczynny od lat) 

           
    5. Widok z Al. Tys.lecia 2014 r.  (brak obu nowych Kotłowni i Generatora) 


  6. Widok z Al. Tys.lecia 2014 r. (po prawej brak obu nowych Bud. Socjalnych Hal) 

  
  7. Widok z Al. Tys.lecia 2014 r. (po prawej brak Kompresorowni )

Podobnie zresztą wypada porównanie, w dziedzinie rozwoju infrastruktury miasta. W ciągu kilku
zaledwie lat pierwszej połowy 70-tych, - wybudowano w Olkuszu tak wiele budynków mieszkal-nych, że liczba ta przewyższa rozmiar budownictwa w całej historii miasta. Po transformacji us-trojowej, wybudowano w Olkuszu, może z pięć, sześć nowych, bardzo drogich bloków TBS, i ani jednego,większego zakładu pracy, podczas gdy w latach „gierkowskich”, przybyło tutaj tysiące miejsc pracy i tysiące nowych mieszkań.


Wszystkie „fabryczne”, zostały później oddane „miastu”, obok niewykończonego nowego Domu Kultury, Bloku biurowego Nr 1 w byłym Lasku fabrycznym i Budynku biurowo-socjalnego Pr-1 przy Al.1000-lecia, które miasto przebudowało na mieszkania komunalne i socjalne. Do tego samego celu zresztą, co prawda już nie fabryczny, przystosowano, „niepotrzebny już nikomu w Olkuszu”, nowy budynek Hotelu miejskiego. Z tego chociaż jest pożytek, bo przybyło trochę mieszkań, ale ile było kiedyś radości z nowego, imponującego hotelu ...
A ile było radości z pięknego Ośrodka harcerskiego „na Piaskach”, organizującego w domkach campingowych noclegi i kolonie dla młodzieży ... Dzisiaj tamże ruiny, śmieci, kompletny upadek.


W czasach świetności fabryki wielu "zamiejscowych" jej pracowników dojeżdżało do zakładu licznymi, często kursującymi pociągami i autobusami PKS-u, oraz tzw "przewozami pracowniczymi", równie licznymi, organizowanymi przez fabrykę.  Co mamy dzisiaj ??
Komunikacja kolejowa „przez Olkusz” uległa niemal zupełnej likwidacji (!). Zabytkowy dworzec kolejowy od iluś tam już lat stoi zamknięty dosłownie „na kłódkę”. Nieopodal tegoż, taki sam los spotkał dworzec PKS-u. Nie istnieje już baza PKS-u przy Al. Tysiąclecia, na której budowę patrzyłem osobiście (w młodości pracowałem w 1966 roku jako „pomocnik kierownika” w Krakowskim Przedsiębiorstwie Robót Inżynieryjnych). Śmieszne to nieco, ale w Olkuszu rozwija się obecnie prężnie, chyba tylko to, na co środki daje nam Unia Europejska, … i cmentarz !!!












 12. i 13. Stan byłego dworca PKS w 2014 r.  (poczekalnia dla obu dworców)

              
W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku (1907 rok- powstanie fabryki) „nad Olkuszem wschodziło słońce nadziei” na lepszy byt mieszkańców miasta …. czyżby obecnie, po 107 latach miało już bezpowrotnie „zachodzić”?? Gdzie znajdą obecnie zatrudnienie młodzi Olkuszanie ??


    Blisko dawnej bazy PKS, także i Fabryka „Wentylatory” (OWENT), przejąwszy w latach 80-tych olbrzymi teren leśny pod rozbudowę, zmuszona była zrezygnować z tego zamiaru w latach następnych i ograniczyć się do zminimalizowania budowy zakładu na tej nowej siedzibie przy Al.1000-lecia. Same ograniczenia, „niemożność rozwinięcia skrzydeł”, - w ogóle brak rozwoju ... Czy to tak właśnie miało wyglądać, czy to tak miało być ??
    A „przecież miało być tak pięknie ... wywiady miały być ... o co chodzi ..? ( ... ) lampa w podłodze ... wszystko to popieprzone ...” (cytaty z filmu „Seksmisja”) ... „O take Polskie śmy walczyli ??” - (inny cytat ze znanego polityka). I na tym właściwie, wypadałoby zakończyć ten cykl artykułów o „starej”, a nieistniejącej już bezpowrotnie fabryce.

                                                                                          (fot. Przemysław Maliszewski)



                                                                          *****
W cieniu fabryki - Bibliografia w Rozdziale 1


                                                                            *****



(Uwaga: Wolno kopiować i cytować jedynie pod warunkiem
podania źródła i autora artykułów !)

niedziela, 3 sierpnia 2014




      W cieniu fabryki


      6. Wczasy zakładowe                           Autor: Ryszard Maliszewski




Jak wspominałem w Rozdziale 1 niniejszego opracowania, już przed II wojną światową właściciel olkuskiej Fabryki Naczyń Emaliowanych, Westen, łożył corocznie pewne kwoty środków pieniężnych na organizowane przez Polską Partię Socjalistyczną letnie kolonie wypoczynkowe dla dzieci. Być może czynił tak z przekonania lub motywowała go do tego jedynie chęć życia w zgodzie z silną dosyć partią, aby nie mieć w zakładzie strajków – tego nie dowiemy się nigdy.


Dosyć wcześnie po wojnie, wraz z rozwojem zakładowego funduszu socjalnego socjalistyczny zarząd upaństwowionej fabryki powrócił do tego pięknego „obyczaju”, tym bardziej, że władzy zależało na zjednaniu sobie przychylności obywateli. Nie wiem doprawdy, od kiedy takie letnie kolonie dla dzieci rozpoczęła organizować fabryka „Emalia”, bo dzisiaj nie bardzo jest łatwo dotrzeć do tych, nigdzie chyba nie publikowanych danych, lecz zapewne już po wielkim pożarze fabryki, w pierwszych latach 60-tych XX wieku dzieci pracowników olkuskiej fabryki mogły z tego świadczenia socjalnego skorzystać. Kolonie dla dzieci organizowane były bowiem zazwyczaj w nieczynnych przecież w czasie wakacji szkołach, a władze terenowe atrakcyjnych pod względem turystycznym okolic , bardzo chętnie szkoły do tego celu udostępniały, tym bardziej, że w wielu z nich były już stołówki.


Ja w każdym razie, po raz pierwszy wyjechałem na letnie kolonie wypoczynkowe „z fabryki” w roku 1960, mając 13 lat. Ale nie o koloniach dla dzieci traktować miał aktualnie omawiany rozdział mojego opracowania, tym bardziej, że niedawno Emilia Kotnis-Górka i Piotr Nogieć tak pięknie przedstawili temat „kolonijny” w Przeglądzie Olkuskim, - powróćmy więc do tematu.


W latach 60-tych minionego wieku rozpoczęła dyrekcja i związki zawodowe fabryki planować także i organizację rodzinnych wczasów dla pracowników zakładu, co było jednak bardziej już skomplikowane. Należało bowiem, albo starać się o pulę przydziału wczasów wypoczynkowych za pośrednictwem utworzonego już w 1949 roku Funduszu Wczasów Pracowniczych (a nie było przydziałów tych wystarczająco wiele), albo próbować utworzyć własne ośrodki wczasowe.

W latach 60-tych fabryka miała już wystarczające na ten cel środki inwestycyjne i na tyle rozwinięty fundusz socjalny, że powierzono tym dwu Działom administracji zakładu ośrodków takich zorganizowanie. Początki jednak były niezwykle skromne i niemal „prymitywne”.


Najwcześniej powstałymi ośrodkami wczasowymi Olkuskiej Fabryki Naczyń Emaliowanych były: Dębowo na Mazurach i Władysławowo nad Bałtykiem. Od tej chwili wielu już pracowników zakładu mogło starać się corocznie o przyznanie wczasów, chociaż uczciwie należy stwierdzić, że
przez wiele lat korzystali z wczasów przeważnie pracownicy zamieszkali „w mieście” i na „koloniach przyfabrycznych”. Wśród pracowników-mieszkańców okolicznych wiosek ta forma wypoczynku nie była zbyt popularna, najczęściej z powodu braku czasu w lecie (roboty polowe). Toteż, w związku z licznymi skargami tych pracowników, iż „miastowi” korzystają, a oni nie, - bardzo szybko wprowadzono wypłaty z funduszu socjalnego na tzw „wczasy pod gruszą”, które to dopłaty mógł otrzymać pracownik, nie korzystający z wczasów zorganizowanych.



               Dębowo koło Rucianego:



Historia fabrycznego ośrodka wczasowego w Dębowie na Pojezierzu Mazurskim jest niezmiernie interesująca, a jej początki są „niemal sensacyjne”, gdyż „zahaczają” aż o partyzanckie czasy wojenne. Autor posiada na ten temat informacje, niemal „z pierwszej ręki”, ponieważ w całym procesie powstawania ośrodka brał także udział jego ojciec i Władysława Maliszewskiego przyjaciele, będący właściwie „ojcami – założycielami” tego obiektu. Tylko więc o tym ośrodku przytaczam tak wiele informacji, bo o innych wiem niewiele, odwiedzałem je rzadziej, no i nie zdążyłem się do nich tak przywiązać”, jak właśnie do Dębowa.


W schyłkowych czasach działalności partyzanckiego oddziału AK „Surowiec”, dowodzonego przez Gerarda Woźnicę („Hardego”), partyzanci Leopold Florek („Sufler”) i Flawiusz Maliszewski („Komin”) mieli przyjaciela, z zawodu leśnika, o nazwisku Andrzej Rejmak (kapitan, ps.„Ostoja”). Gdzie się ze sobą zetknęli lub też częściej stykali – nie wiem. Tenże, gdy wojna się skończyła, przyjął posadę leśniczego na wyzwolonych spod władzy Niemców, opustoszałych mocno Mazurach, objąwszy „w zarząd” właśnie leśniczówkę Dębowo. Gdy minęło mu ładnych kilka lat na tej posadzie, zatęskniwszy do dawnych kolegów z partyzantki napisał do Leopolda Florka zamieszkałego w Olkuszu list z zaproszeniem. Ot, tak po prostu. Coś tam, w rodzaju:„Odwiedźcie mnie, przyjeżdżajcie do mnie nad jezioro Nidzkie, będą wspominki, łowienie rybek, „butelczyna” itd., itp”. No, chyba żaden „facet” nie oparł by się takiemu zaproszeniu... Ale że czasy były „politycznie niezbyt sprzyjające” (schyłkowy stalinizm) i ludzie nie żyli jeszcze tak „na luzie” (w końcu Armia Krajowa nie była „zbyt kochana przez beton partyjny”), to i sprawa nieco się odwlekła, aż nadeszła sławetna „odwilż październikowa” 1956.


1. Pododdział kompanii AK „Surowiec” Gerarda Woźnicy „Hardego”
(w drugim od dołu rządku siedzących, pierwszy z lewej Flawiusz Maliszewski „Komin”,
obok w prawo Leopold Florek „Sufler” ; fot. z albumu Flawiusza
Maliszewskiego)



Toteż pan Leopold Florek zorganizował ekipę „serdecznych przyjaciół z fabryki”, przede wszystkim Władysława Maliszewskiego (jego brat Flawiusz Maliszewski mieszkał już wtedy w Krakowie, więc nie przystąpił do tego przedsięwzięcia), Edwarda Kulaka, Edwarda Ścisłowskiego, Edwarda Kocjana i Stanisława Osucha i ruszyli w czasie urlopu 1957 roku w odwiedziny do przyjaciela z partyzantki. Było na tym wyjeździe z początku także i paru innych uczestników, ale najbardziej wiernymi Mazurom okazali się ci właśnie wyżej wymienieni z Olkusza. Leśniczówka Dębowo zlokalizowana była na drugiej, wyższej terasie jeziornej, wśród sosnowych i dębowych lasów.


 2., 3, 4., 5 i  6. Dębowo 1957 r. (Władysław Maliszewski, Edward Kocjan, Edward Kulak,
                                         Leopold Florek (fot. Leopold Florek ; źródło: arch. autora)













W następnym, jak się okazało, pechowym dla fabryki z powodu pożaru roku 1958, mój ojciec zaplanował zabrać ze sobą żonę i syna. Dzięki temu, pomimo opisywanych już wcześniej kłopotów fabryki, młody przyszły autor niniejszego opracowania zrealizował swe marzenie i po raz pierwszy, w 1958 roku odwiedził Dębowo. Ponieważ jednak inż Rejmak został wówczas mianowany chyba Nadleśniczym i leśniczówkę Dębowo objął inny leśniczy, „wczasowicze” 1958 r. wynajęli sobie pobyt w trochę niżej zlokalizowanej gajówce, zamieszkałej wtedy przez rodziny Lubowieckich i Iwańskich.

Było tam również wygodnie (na miarę „tamtych lat” oczywiście), a co najważniejsze, jeszcze bliżej jeziora, bo na niższej terasie jeziornej. Od tej chwili Ryszard tak bardzo upodobał sobie Mazury i Dębowo, że przez całe nieomal życie nie mógł się bez nich obejść, odwiedzając je przynajmniej co kilka lat. Dojeżdżało się na miejsce w tamtych latach pociągiem, z przesiadkami w Tunelu, Warszawie i bodajże w Olsztynie. Mało było takich pociągów „dalekobieżnych”, chyba tylko w nocy, a jaki tłok ??? Szok! Mnie młodego „wrzucono do przedziału jak tobołek jakiś” przez któreś z otwartych okien (bo pociąg w Warszawie był podstawiany zupełnie pusty i wjeżdżał często na peron z otwartymi oknami), zamykałem szybko drzwi od przedziału, przyjmowałem przez okno bagaże i czekałem, aby otworzyć drzwi tylko „swoim”. Potem, w Rucianem odbierała nas umówiona „furka” i … wio koniku, do Dębowa.
A na miejscu już raj. To wierutne kłamstwo dzisiejszych, prawicowych propagandystów, że „za komuny nie było jedzenia” !! Za czasów Gomułki może i nie było zbyt wyszukanej żywności, ale przepyszne, pachnące konserwy mięsne i rybne stały na półkach (kupić było można bez wystawania jeszcze w długich kolejkach) nawet i w takich małych miejscowościach (w szkle i w puszkach, a puszki były nawet półkilowe). Rybki, wieprzowina ze smalcem do smarowania na chleb i do zupy... Jarzyny były z ogródka, mleko od krów (które swobodnie łaziły po puszczy i raz na dwa, trzy dni same przychodziły do dojenia, a wtedy Lubowiecka w te pędy leciała do nich z wiaderkiem, aby jej znowu nie uciekły bez wydojenia), kwaśne mleko z piwnicy, które można było „krajać nożem” i „zimne jak lód”, ryby z jeziora, a chleb, dżem (z całymi owocami !! w środku, a nie takie tam „galaretki bez owoców”, jak dzisiaj, czyli dobre, polskie, zdrowe jedzenie „bez konserwantów”) i inne produkty przywoziło się z miasteczka furmanką raz na tydzień, bo „siedziało się na wczasach” cały miesiąc. 

                Na brzegu jeziora pod lasem, w miejscu, które widnieje na fotografii za chłopcem na łódce, w 1958 roku była jeszcze zbiorowa mogiła kilkunastu Niemców, zastrzelonych przez Rosjan w końcu wojny.  Wówczas to, gdy małe grupki ukrywających się przed Rosjanami w Puszczy Piskiej żołnierzy niemieckich błąkały się jeszcze po okolicznych lasach, zupełnie nie mając pomysłu jak "ujść z matni", bo Rosjanie byli już wtedy wszędzie, wiosną 1945 roku żołnierze rosyjscy, z cypla w Krzyżach (naprzeciwko Dębowa) otwarli ogień do grupy myjących się w jeziorze Niemców i wszystkich ich wystrzelali.  W późniejszych latach rozwoju w Dębowie fabrycznego ośrodka wczasowego, szczątki tychże Niemców podobno zostały stąd ekshumowane i przeniesione na cmentarz w Rucianem.   


Organizowane już przez zakład wczasy pracownicze trwały zaledwie dwa tygodnie. Ale po połowie lat 90-tych, gdy fabryka zaczęła już odczuwać kłopoty finansowe i gdy sprzedano najnowsze domki Nadleśnictwu, wróciliśmy do prywatnych, całomiesięcznych wczasów w Dębowie, tym razem pod namiotami.  Wówczas wynajmowaliśmy już tylko miejsca pod namioty i całe "gospodarstwo campingowe" obok najniżej stojącego nad jeziorem, drewnianego domu zaprzyjaźnionych rodzin Bielawskich i Bejnarów.  Tutaj trzeba było tylko przejść przez nadjeziorne pole i było się już na brzegu.  Na tymże polu-łące można było palić ogniska i blisko było tędy nosić ponton na jezioro.

7., 8., 9., 10., 11., 12., 13., 14., 15., 16., 17. i 18. Dębowo 1958 r. (autor z rodzicami, Edward Kulak,
Stanisław Osuch, Leopold Florek ; fot. Leopold Florek ; źródło: arch. autora) 














Po kilku takich, prywatnych w zasadzie pobytach w Dębowie, i w związku z planami zorganizowania przez fabrykę ośrodka wypoczynkowego dla pracowników, wymieniona paczka przyjaciół zaczęła „lobbować” na rzecz lokalizacji takiego obiektu właśnie w Dębowie, tym bardziej, że miała już „ułożone” pewne kontakty z władzami terenowymi w Rucianem i w Nadleśnictwie, a miejsca na ośrodek na najniższej terasie jeziornej, nad samym brzegiem jeziora było dosyć, rozpościerała się tutaj bowiem szeroka i długa polana nadjeziorna, wolna od lasu. Tak więc ośrodek tutaj powstał w ciągu najbliższych lat około połowy sześćdziesiątych. W latach następnych zaprzyjaźniona z naszą dyrekcją dyrekcja przedsiębiorstwa z Nowej Huty, zorganizowała obok drugi, własny ośrodek wczasowy, o podobnym standardzie, a także na polanie koło domu Lubowieckich urządzano obozy dla młodzieży pod namiotami. A standardy były na samym początku w ośrodku skromniutkie. Jechało się na te wczasy kilkanaście godzin dusznym, fabrycznym „ogórem” prowadzonym oczywiście przez znanego w Olkuszu chyba wszystkim pana Tomsię, zaś bagaże musiały jechać osobno, samochodem ciężarowym „lublinem”. Dlatego bagaż podręczny, jedzenie i picie na drogę trzeba było mieć ze sobą, bo czasem oba wozy „gubiły się” w drodze i nie zawsze jeden czekał na drugiego. Po drodze w nocy, najczęściej w Warszawie, musiał kierowca się zdrzemnąć, aby odpocząć, i wówczas ludzie też drzemali (niektórzy zresztą „opijali” po cichu tę podróż, bo w tamtych czasach każda okazja dla tych „niektórych” była dobra. Byle tylko nie zbudzić kierowcy. Rano, albo przed południem docierało się do celu.


Pierwsze fabryczne domki campingowe w Dębowie były jak „psie budki”. W środku zainstalowana była taka drewniana, szeroka prycza z materacami, na której wczasowicze spali obok siebie „pokotem”, zaś bagaże trzymało się pod nią i na półkach. W takim domku mieszkały jednak z zasady tylko trzy osoby, albo dwie z dwojgiem dzieci, prędko też dokupiono (chyba w zakładach w Rucianem Nidzie i zmontowano na miejscu w ośrodku) większe, czteroosobowe domki, z kilkoma leżankami (rok 1967), a jeszcze później dostawiono najlepsze, dwu pokoikowe, z „salonikiem” ( były już w roku 1973). Tam była już wygoda, ale oczywiście nie było osobnych w domkach umywalni, a do ubikacji chodziło się tradycyjnie do lasu, pod górkę, gdzie stał rządek drewnianych, kloacznych „wychodków”, „toczka w toczkę”, jak na Starym i Nowym placu fabrycznym. Dopiero w latach 80-tych chyba, fabryka zmuszona była zbudować szczelne, betonowe szambo, które co jakiś czas opróżniał beczkowóz asenizacyjny z Rucianego.   Ale cóż chcieć więcej, jeśli czasy były jeszcze nieco prymitywne, ludzie nie byli przyzwyczajeni do luksusów, a za to mieli słońce, jezioro, las, grzyby, jagody, ryby … marzenie.

Do Rucianego (8 km) chodziło się na piechotę, albo jeździło rowerem (swoim, przywiezionym tutaj z bagażami, lub w latach późniejszych wypożyczanym, fabrycznym).


Bardzo wcześnie zorganizowano i zbudowano tu dużą stołówkę, coś jakby „połowę wielkiej beczki” z oknami z boku i osobną kuchnią. Kucharki przyjeżdżały pierwszym turnusem i wracały po ostatnim. Od lat 70-tych był tu nawet telewizor. Po sezonie ośrodka pilnowali „miejscowi”, oczywiście za opłatą. Wygląd ośrodka i jego otoczenia staram się tutaj uwidocznić w materiale fotograficznym.


Pod sam koniec „jeszcze prosperity” zakładu zbudowano w Dębowie przepiękne „góralskie”, obszerne campingowe domki drewniane, obejmujące przedpokoik, kuchnię, zaopatrzoną w kuchenkę gazową z butli i naczynia kuchenne, duży pokój-salonik, mieszkalne poddasze i nawet małą łazieneczkę, do których zamierzano doprowadzić wodę ze studni głębinowej (było ujęcie wody na zewnątrz i nosiło ją się wiaderkami), ale już tego nie zrealizowano, bo tak jak wyżej wspomniałem, sprzedano domki po 1995 roku. Pracownicy byli niepocieszeni, ośrodek bowiem na Mazurach w Dębowie był niezwykle atrakcyjny pod względem wypoczynkowym. W okresie przed sprzedażą tych nowych domków, nie istniała już stołówka ośrodka, gdyż zbyt wiele jej prowadzenie fabrykę kosztowało. W tym czasie ludzie posiadający samochody sami mogli sobie robić zakupy i „pichcić” w domkach, albo zamawiać zakupy u kierownika, który je zbiorczo dowoził. Dzięki temu fabryka nie musiała najmować na sezon kucharek i było taniej.



  19., 20., 21., 22., 23., 24. i 25. Dębowo 1967 r. (fot. Ryszard Maliszewski)












  26. Dębowo 1973 r. (z arch. autora)  



      27., 28., 29., 30., 31., 32., i 33. Dębowo 1973 r. (stare i nowe domki, stołówka) (fot. Ryszard Maliszewski)
















































34., 35., 36., 37., 38., 39., 40., 41., 42., 43., 44. i 45. Dębowo 1992 r. (brak stołówki, nowe domki)
    (fot. Ryszard Maliszewski)










































                                                                       Dom Bielawskich i Bejnarów                 



Jez. Oczko (Małe)




46. 47., 48., 49., 50., 51., 52. i 53. Dębowo 1997 r. (ośrodek "fabryczny" sprzedany Nadleśnictwu, które odsprzedało domki w prywatne ręce - każdy domek - inny właściciel ; od tego czasu moja rodzina odwiedzała  Dębowo tylko "prywatnie") (fot. Ryszard Maliszewski)                                                  
                                                                    
"Olkuska Kicia" na wakacjach w Dębowie:







































































Władysławowo nad morzem:




Równie prymitywne były początki fabrycznego ośrodka wczasowego we Władysławowie nad morzem. Z początku zakład wynajmował poniżej miasteczka Władysławowo nad samiuśkim morzem teren pod domki, który później wykupił. Dojazd odbywał się identycznie jak do Dębowa, jedynym autobusem fabrycznym, w wielkiej ciasnocie, aż tak wielkiej, że tak ze dwie, trzy osoby musiały jechać na pace samochodu ciężarowego, na bagażach, co mnie i kolegę np. spotkało w roku 1964, gdy po raz pierwszy jechaliśmy nad morze.


Domki były podobne do tych z Dębowa, ale już nie takie „psie budki”. Mimo to było w nich niewiarygodnie ciasno, gdyż były tu ustawione tylko dwie (piętrowo), drewniane prycze z materacami, na których wczasowicze spali po dwie osoby. Teoretycznie rzecz biorąc, przeznaczone były te domki zatem dla dwóch do czterech osób, ale jeśli jakaś rodzina składała się z osób pięciu, jedna osoba spała na dostawianym, składanym łóżku turystycznym. Poza tym mieścił się w takim domku jedynie stolik, jakieś taboreciki, jakaś szafka i półeczki. Na zewnątrz był tylko kran z wodą z doprowadzonego tu wodociągu, jakiś stół duży drewniany i ławki pod daszkiem, no i takie żelazno-żeliwne „kuchnie na zwykły opał, pod jakim to piecem paliło się drewnem i węglem, którego „kupka” leżała obok (na rozpałkę wycinało się „na dziko” trochę drewna z drzew, rosnących obok i zbierało na plaży kawałki wyrzucane przez morze). Na takiej kuchni, zaopatrzonej w cztery „stanowiska” do gotowania posiłków, wczasowicze gotowali sobie sami, z produktów, zakupowanych własnoręcznie w oddalonym dosyć starym miasteczku (często kupowało się ryby do smażenia wprost od rybaków z położonego w pobliżu portu rybackiego). Pomiędzy bowiem miasteczkiem, a ośrodkiem nie było wówczas jeszcze nic wybudowane. Rozciągały się tutaj „dzikie pola”, na których z rzadka dopiero zaczynały powstawać podobne, prymitywne ośrodki. Nie było tutaj w roku 1964 jeszcze żadnych porządnie wykonanych uliczek, ani chodników, ani sklepów, nie istniały jeszcze ośrodki wypoczynkowe i wczasowe Cetniewa.


Klasyczny więc prymityw” mieli tutaj wczasowicze, ale za to mieli dziką plażę i morze tuż pod nosem, bo zaraz za ogrodzeniem. Gdy szło się plażą wzdłuż brzegu morza w kierunku Rozewia, po drodze nie było jeszcze dosłownie niczego. Domy rybackich wiosek stały najczęściej na wysokim brzegu, dalej od morza,a tylko mniejsze łodzie rybaków (nie kutry, bo te stały w porcie) leżały na plaży wyciągnięte tutaj linowymi wyciągami na ręczny napęd korbowy. Z wysokiego klifu pomiędzy Władysławowem i Rozewiem, podmywane przez fale sztormowe obrywały się osuwając na plażę betonowe elementy byłych bunkrów poniemieckich i zasieków z drutu kolczastego z czasów wojny. Niektóre bunkry jeszcze zachowały się w całości i można je było penetrować. Niezwykle interesujące dla chłopaków, włóczących się samopas po okolicy były zatopione częściowo, wystające z morza niedaleko brzegu wraki zatopionych w czasie wojny mniejszych jednostek pływających, ale tych nie zwiedzaliśmy, bo leżały nieco za daleko, aby tam dojść po dnie. Minioną wojnę „widać było” jeszcze dosłownie na każdym kroku, pomimo upływu prawie 20-tu lat.

Dopiero w latach następnych rozpoczęła się pełną parą rozbudowa terenu wczasowo-rekreacyjnego przy Władysławowie i Cetniewie. W tym czasie do opisywanego, fabrycznego ośrodka wypoczynkowego OFNE przywieziono więcej nowych domków i zorganizowano lepiej „infrastrukturę” ośrodka. Wstawiono rządek blaszanych umywalni pod daszkiem i nowych ubikacji. Wkrótce też zakupiła fabryka pobliski teren (trochę dalej, niż stary ośrodek) i zbudowała na nim średniej klasy piętrowy dom wczasowy, zapewniający już wszelkie wygody (pokoje, ubikacje, prysznice, kuchnię, stołówkę, świetlicę itp., itd.). Tamże spędzałem urlop wraz z swoją rodziną następne kilka razy.



1. Władysławowo 1964 r. Widok w kierunku morza (plaża, morze)
(od prawej Ryszard Maliszewski z zabranym wtedy na wczasy kolegą, od lewej siostra i 
mama autora„ oraz sąsiedzi” ; fot. z archiwum autora)


                                           
    2. Ośrodek wczasowy domków campingowych we Władysławowie (lata 70-te XX w. ?)
                                                  (źródło: fot. z albumu Andrzeja Wardęgi)



           3. Władysławowo, falochron portu rybackiego (lata j.w.) (źródło: j.w.)



              4. Władysławowo, port rybacki wewnątrz falochronu (lata j.w.) (źródło: j.w.)

























 5. i 6. Były dom wczasowy OFNE obecnie (już w prywatnych rękach)
              (ze zbioru Tadeusza Barczyka)


  ... (ciąg dalszy nastąpi)




 Dźwirzyno i inne:


Zupełnie nie pamiętam natomiast, kiedy OFNE, wspólnie z "Bispolem" Bielsko Biała, wybudowała (?) pracowniczy ośrodek wczasowy w Dźwirzynie nad morzem (albo też "do "Bispolu" się w jakiś inny sposób "dołączyła") i przez czas jakiś oba te zakłady wspólnie  kierowały tamże swoich pracowników na letnie turnusy wypoczynkowe.  Najprawdopodobniej miało to miejsce dopiero pod koniec lat 80-tych XX wieku, gdy oba wymienione przedsiębiorstwa rozwinęły dosyć szeroko kooperację, polegającą na świadczeniu usługi regeneracji kwasu solnego do trawienia przez olkuską fabrykę - dla "Bispolu".  Bielski zakład bowiem, choć również wybudował sobie w latach 70-tych XX wieku Stację regeneracji kwasu Ruthner na austriackiej licencji, miał ją o wiele bardziej prymitywną niż "olkuska", bo jednodyszową (mniejsza zdolność produkcyjna) i na olej opałowy, a nie na gaz, jak "olkuska" (trudniejsza obsługa i gorsze efekty). Należy się tutaj wyjaśnienie, że większość wyrobów metalowych przed pokryciem ich emalią (Olkusz) lub cynkowanych czy niklowanych, jak  śruby w Bielsku, musi przechodzić proces trawienia, a do tego potrzeba wiele kwasu.  Oszczędnie zatem jest go regenerować, a Bispolowi brakowało mocy przerobowej. Znam te sprawy osobiście, gdyż od 1976 roku pracowałem właśnie na olkuskiej, fabrycznej, całkowicie zautomatyzowanej Stacji Regeneracji kwasu solnego "Ruthner".
 
Na wczasach w Dźwirzynie byłem tylko raz, w 1991 roku.  Nie posiadam niestety żadnych zdjęć tego ośrodka, a jedynie terenu nad morzem. Niżej zdjęcia z albumu Władysława Miski. Dalej cytuję tu jeszcze tylko nieswoją fotografię współczesną.

     












7. Dźwirzyno, przed stołówką przełom 60/70-tych lat XX wieku (?)
         (fot. z albumu Władysława Miski)


8., 9. i 10. Dźwirzyno przed domem wczasowym lata 70/80-te (?)
                (z albumu Władysława Miski)




























   11.  Fot. Dawny dom wczasowy Bispolu w Dźwirzynie, dzisiaj  (fot. z ostatnich lat)



.... (ciąg dalszy nastąpi pod warunkiem zdobycia materiału)




            Poza tym wybudowała Olkuska Fabryka Naczyń Emaliowanych jeszcze jeden, niezbyt wielki dom wczasowy w Zakopanem, ale na jego temat autor zupełnie nic nie wie, ani kiedy został zbudowany, ani jak wyglądał, ani też nie miałem styczności z jego żadną fotografią. Nigdy tam zresztą nie przebywałem na wczasach, bo nigdy nie pociągało mnie Zakopane, z gór bowiem, lubiłem tylko Bieszczady.  Może więc w przyszłym czasie ktoś uzupełni "ten brak" i, albo sam coś na ten temat opublikuje, albo ja tutaj materiał taki "dokleję", o ile go zdobędę.

      Jak już wspominałem, w drugiej połowie 90-tych lat XX wieku pozbyła się fabryka wszystkich własnych ośrodków wczasowych, sprzedając je, wcale zresztą nie poprawiając tym swojej kondycji finansowej.  "Była więc sobie fabryka", ..... przez wiele dziesięcioleci dbała o swoich pracowników, ... i "komu to przeszkadzało" ???  Może zamiast takiego ogólnie retorycznego pytania, powinniśmy publicznie zadać zupełnie inne: Kto i w jakim celu doprowadził do bankructwa i likwidacji takiego "pięknego" zakładu pracy, który w Olkuszu przez ponad sto lat zapewniał olkuszanom i mieszkańcom okolicy, pewne dawniej utrzymanie ??? 
Dzisiaj nasza młodzież, z braku zatrudnienia - zbyt długo "przebywa na garnuszku rodziców", albo tułać się musi "po zagranicach", gdzie coraz częściej pozostaje, choć na jej wykształcenie łożyła Ojczyzna, a nie "Saksy".    Czy ktoś nam kiedyś udzieli odpowiedzi na to pytanie ???



                                                                  *****



W cieniu fabryki - Bibliografia w Rozdziale 1


                                                                   *****



(Uwaga: Wolno kopiować i cytować jedynie pod warunkiem
podania źródła i autora artykułów !)